Nauczycielka: „Pierwsze zebranie i już rozróby. Rodzice są gorsi od dzieci”
Po wrześniowym zebraniu wiadomo, że spokoju nie będzie. Trójka klasowa, wycieczki i składki na papier – powód zawsze się znajdzie, by wywołać burzę. „To nie uczniowie są moim problemem, ale rodzice. To na nich stracę najwięcej sił” – pisze do nas Patrycja, nauczycielka w klasach 1–3.

Patrycja żartuje, że zebranie z rodzicami miało w sobie więcej emocji niż niejedna sesja rady miasta. „Chciałam omówić kwestie organizacyjne, a skończyło się awanturą. Jedni krzyczą, że składki za wysokie. Inni, że bez nich niczego nie będzie. Ktoś zgłasza pretensje o wycieczkę: czemu tak daleko, czemu tak drogo. A potem jeszcze dyskusja o trójce klasowej – kto się zgłosi, kto nie ma czasu, kto rzekomo i tak wszystko robi źle” – wspomina.
Zamiast konstruktywnej rozmowy – kłótnia. „I to nie o wielkie rzeczy, ale o buty na WF, przerwy i siedzenie w ławkach, czy wycieczki. A ja staję pośrodku i muszę rozstrzygać spory, jakbym miała na sobie sędziowską koszulkę” – dodaje Patrycja.
Dzieci szybciej się godzą. Rodzice pamiętają urazy
Nauczycielka podkreśla, że paradoks polega na tym, że z dziećmi jest łatwiej. „Oni się kłócą, wiadomo – o śniadaniówki, o gry, o piłkę. Ale za chwilę idą razem na boisko i po sprawie. Rodzice? Tu urazy ciągną się tygodniami. Jedna mama nie odzywa się do drugiej, ktoś wysyła pasywno-agresywne wiadomości na grupie klasowej, a ja muszę to prostować”.
Patrycja zauważa, że spory dorosłych przenoszą się na dzieci. „Ostatnio 7-latek powiedział mi: ‘Proszę pani, nie mogę usiąść z kolegą, bo mama mi nie pozwala’. A ja wiem, że te panie pokłóciły się ostatnio o koszt wycieczki. I co ja mam odpowiedzieć? Jak mam uczyć dzieci współpracy, gdy ich własne rodzicielki dają taki przykład?”.
Zamiast wychowawcy – rola sędziego
„Coraz częściej mam poczucie, że jestem mniej nauczycielką, a bardziej mediatorką. Gaszę konflikty, tłumaczę, uspokajam. A przecież moim zadaniem jest uczyć dzieci, nie rozstrzygać spory dorosłych” – podkreśla.
Mimo zmęczenia Patrycja nie traci jednak wiary, że coś się zmieni. „Na każdym zebraniu powtarzam, że gramy do jednej bramki – dla dobra dzieci. Niestety, rodzice słyszą tylko to, co chcą. I wtedy znów zaczyna się rozróba”.
„W środku chce mi się płakać”
Co ratuje Patrycję? Dystans i cierpliwość. „Śmieję się czasem, że łatwiej nauczyć trzecioklasistów tabliczki mnożenia niż rodziców współpracy. Staram się obracać wszystko w żart, ale w środku to wcale nie jest śmieszne. Bo jeśli dorośli nie potrafią się dogadać w sprawie papieru do ksero czy wyboru trójki klasowej, to jak mają uczyć dzieci zgody i szacunku?”.
I my też zostajemy z tym pytaniem. A jak to wygląda w klasach Waszych dzieci? Podzielcie się swoimi doświadczeniami – piszcie bezpośrednio do mnie: maria.kaczynska-zandarowska@burdamedia.pl.
Zobacz też: