Reklama

Rodzice zostawiają dzieci przed otwarciem. „Muszę lecieć, pani już zaraz będzie”

Pracuję w szkole od kilkunastu lat i naprawdę rozumiem, jak wygląda życie rodziców. Pośpiech, korki, zmiany, grafiki poustawiane co do minuty. Ale od pewnego czasu dzieje się coś, co mnie jako nauczycielkę zwyczajnie przeraża.

Coraz częściej widzę, jak rodzice podjeżdżają pod szkołę o 7:00 – a czasem nawet pięć minut wcześniej. Łapią dziecko za rękę, prowadzą do drzwi i rzucają: „Pani zaraz będzie, kochanie”. Po czym po prostu… znikają.

Problem w tym, że o 7:00 nie ma jeszcze żadnego „pani zaraz będzie”. Dyżur zaczyna się o 7:30. Świetlica jest zamknięta. Nauczyciele dopiero jadą do pracy. Budynek oficjalnie nie jest jeszcze otwarty dla dzieci.

A jednak dzieci stoją. Same. W pustej, wypełnionej ciszą szkole, która – wbrew temu, co wielu rodzicom się wydaje – nie jest wtedy bezpiecznym miejscem.

Pusta szkoła to nie poczekalnia dla 7-latka

Ludzie często wyobrażają sobie szkołę jako przestrzeń, w której zawsze ktoś czuwa. Ale między 7:00 a 7:30 szkoła jest jak teatr przed spektaklem – cisza, ciemność, brak obsady.

Dziecko może wejść na schody, potknąć się, dostać się do sali z otwartym zapleczem, skulić się ze strachu przy drzwiach świetlicy. Może wybiec przed budynek. Może natknąć się na starszych uczniów, którzy przyszli wcześniej na trening.

Mnie najbardziej uderza jednak ich twarz, kiedy wchodzę do szkoły i widzę, że znów ktoś czeka. Ramiona podkulone, plecak wciśnięty pod brodę, wzrok wbity w podłogę. Sześciolatek nie powie: „czuję lęk i dezorientację”, ale ciało krzyczy aż za głośno.

To nie złośliwość, tylko prawo

Jest jedno zdanie, które chciałabym powtarzać rodzicom codziennie: szkoła przejmuje odpowiedzialność za dziecko dopiero wtedy, gdy zostanie ono przekazane nauczycielowi. Nie wcześniej, nie „na chwilę”, nie „na słowo honoru”.

Wiem, że dla wielu rodzin 7:30 to mission impossible. Są jednak rozwiązania – zgłoszenie wyjątkowych sytuacji, rozmowa z dyrekcją, czasem wsparcie świetlicy z wyprzedzeniem. Wszystko jest do ustalenia. Tylko nie można po prostu postawić dziecka pod drzwiami w nadziei, że „jakoś to będzie”.

Bo to „jakoś” zawsze spada na nas. I – co gorsze – na te małe osoby, które zaczynają dzień od samotnego siedzenia w pustym korytarzu.

Proszę Was jako nauczycielka, która naprawdę lubi swoją pracę: dopilnujcie przekazania opieki. Te piętnaście minut więcej planowania rano może uratować czyjś spokój, bezpieczeństwo, a czasem po prostu dziecięce poczucie, że ktoś naprawdę nad nim czuwa.

Napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl

Zobacz także: „Rok temu siedziałam z Jasiem do 16”. Rodzice już nie zaprowadzą dzieci do przedszkola w Wigilię

Reklama
Reklama
Reklama