Reklama

W naszych mediach społecznościowych dawno nie było tak gorąco, jak po publikacji artykułu Przedszkolanka odmówiła przewijania dziecka. „Bobasy w pieluchach trzyma się w domu”.

Reklama

Część komentujących odnosiła się go głównego problemu tekstu: czy dzieci w przedszkolu powinny być odpieluchowane? Czy placówki mają prawo wymagać od rodziców, by nauczyli dzieci korzystać z toalety przed 1 dniem w przedszkolu? Jak powinien zachować się nauczyciel, jeśli dziecku zdarzy się „wypadek”?

Druga część skupiła się na pierwszym słowie tytułu: przedszkolanka. Słowie, którego nie lubię, którego staram się nie używać, bo wiem, że w gronie pedagogów wzbudza mieszane reakcje, a przez wielu uznawane jest za poniżające i infantylizujące ich zawód.

Odezwałam się do znajomej z czasów szkolnych, która już od ponad 10 lat jest nauczycielką w przedszkolu. To jak to jest: czy „przedszkolanka” obraża?

Czy słowo „przedszkolanka” powinno być zakazane?

– Szczerze? Ja się tym nie przejmuję. Można mówić przedszkolanka, można nauczycielka wychowania przedszkolnego – ja i tak wiem, ile moja praca wymaga wysiłku. Ani to słowo mnie nie obraża, ani nie umniejsza mojej roli. Wiesz, jest tysiąc innych rzeczy, którymi naprawdę warto się przejmować, niż tym jednym słowem – mówi mi Alicja.

Choć tysiąca innych rzeczy nie wymieniła, wymieniła kilka. Wśród nich: niskie pensje, braki kadrowe i wysoką rotację, wypalenie zawodowe, konflikty z rodzicami, brak wsparcia administracyjnego, niski prestiż zawodu... I tak dalej. Do tysiąca niewiele brakuje. Zdaniem Alicji cała dyskusja na ten temat przykrywa prawdziwe problemy.

Prawdziwe problemy to niskie pensje, wypalenie, niski prestiż

– Ja to widzę, serio. Rodzice, dziennikarze, internauci siedzą i godzinami potrafią spierać się o to, czy mówić „przedszkolanka”. To jest tak jak kłótnie o feminatywy: ministrę, gościnię itd. A ja bym wolała, żeby ktoś pochylił się nad tym, jak wygląda codzienność w przedszkolu. I jakie problemy naprawdę odbierają nam energię i chęć do pracy – opowiada Ala i kontynuuje:

– Pensja nauczyciela wychowania przedszkolnego to żart. Wiele moich koleżanek odchodzi, bo nie da się utrzymać rodziny, mając na koncie tyle, ile my dostajemy. Do tego to, jak nas postrzegają, że wiesz. Ludzie mają wrażenie, że skoro bawimy się z dziećmi, to ta praca to przyjemność, a nie praca. To jest gigantyczna odpowiedzialność, przecież my mamy pod opieką małe dzieci! – widzę, jak Ala się denerwuje.

W obecnym przedszkolu Ala pracuje od 2021 roku. Krótko, jednak obecnie to ona jest nauczycielką z najdłuższym stażem. Nie dziwi jej niedawny pomysł MEN, by zatrudniać w przedszkolach studentów. – Co chwilę ktoś odchodzi, a to są świetne dziewczyny. Po prostu nie wytrzymują ani finansowo, ani psychicznie. A kiedy jedna odchodzi, reszta musi wziąć na siebie jej obowiązki, dopóki ktoś nowy się nie pojawi.

Do tego dochodzi też kwestia prestiżu zawodu. – Kiedy powiem, że pracuję w przedszkolu, często słyszę: aaa, czyli bawisz się z dziećmi. To bardzo boli. Nasza praca jest podstawą całego systemu edukacji, bo to właśnie w przedszkolu dziecko uczy się współpracy, samodzielności, rozwija pierwsze umiejętności społeczne. Ale wciąż traktuje się nas jak nianie, które dorabiają.

W tej pracy najgorsi są rodzice

Na koniec Alicja poruszyła jeszcze jedną kwestię – dla niej najbardziej obciążającą: relacje z rodzicami.

– Rodzice potrafią być bardzo roszczeniowi. O przyprowadzaniu dziecka z kaszelkiem czy katarkiem, który okazuje się jelitówką o sile całego pułku, nawet nie mówię. Tu chodzi o to, że oni myślą, że ich dzieci są najważniejsze na świecie. Że to ten jeden Jaś i ta jedna Małgosia powinni być naszymi priorytetami.

Oczekują natychmiastowych informacji, codziennych sprawozdań, czasem stawiają nierealne wymagania. Zdarza się, że mają pretensje, bo dziecko wróciło z plamą farby na koszulce. Chcą, żebyśmy byli psychologami, logopedami, terapeutami, dietetykami, animatorkami. Serio, przy tych wszystkich żądaniach, to, że ktoś nazwie mnie przedszkolanką, naprawdę jest mało ważne. Bardziej uwłacza mi to, że rodzice mnie po prostu nie szanują – kończy z rezygnacją Alicja.

W obliczu wszystkich wyzwań, z jakimi mierzą się nauczycielki wychowania przedszkolnego, to „zakazane” słowo rzeczywiście wydaje się niewielkim problemem. I być może właśnie dlatego lepiej go nie używać. Niech właśnie to będzie naszym symbolicznym okazaniem wsparcia.

Napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl

Reklama

Zobacz także: O świcie przyszła wiadomość z przedszkola. Zostawiłam syna w domu, żeby oszczędzić mu łez

Reklama
Reklama
Reklama