Reklama

Do naszej redakcji napisała Ania z Gdańska. Nauczycielka z 10-letnim stażem przyznaje, że dopiero teraz zaczyna dostrzegać, jak bardzo zmienia się podejście rodziców do jedzenia w przedszkolu.

Reklama

„Nie zjadł mięsa, ale dostał dokładkę kaszy”

Ania opowiada, że dzieci różnie podchodzą do jedzenia. Jedne zajadają wszystko, inne kręcą nosem, a część po prostu wybiera to, co lubi najbardziej. Tak było i tym razem.

„Były bitki w sosie i kasza. Chłopiec nie tknął mięsa, ale zjadł kaszę, a nawet poprosił o dokładkę. Pomyślałam: świetnie, nie każdy musi kochać mięso, ważne, że znalazł coś dla siebie” – pisze do nas Ania.

Po obiedzie przyszedł czas na podwieczorek i chłopiec mógł zjeść ciasteczko owsiane. Dziecko wyglądało na najedzone, nie skarżyło się.

„Jego mama napadła na mnie w szatni”

Piekiełko Ani zaczęło następnego dnia.

„Usłyszałam, że dziecko płakało w domu, że było głodne. Następnego dnia mama przyszła i w drzwiach zapytała, czy mogę mu robić kanapkę, kiedy nie zje obiadu” – opowiada przedszkolanka.

I tu emocje sięgnęły zenitu. „Powiedziałam wprost: jestem nauczycielką, a nie kucharką. Moim zadaniem jest zachęcać dzieci, wspierać je, a nie robić im kanapki. Ta mama miała do mnie ogromne pretensje, jakbym specjalnie głodziła jej syna” – wspomina.

Kanapka z masłem nie rozwiąże ich problemu

Dla nauczycielki z dużym doświadczeniem to sygnał, że rodzice nie wierzą w dziecięcą elastyczność i naturalny apetyt.

„Mam swoje sposoby na niejadków. Rozmawiam, zachęcam, czasem wystarczy, że dziecko powącha albo spróbuje odrobinę. To już krok naprzód. Nie chodzi o to, żeby każde danie zjadło w całości, tylko żeby nie bało się jedzenia” – tłumaczy.

Podkreśla też, że jeśli dziecko czuje się dobrze i coś zje, nie ma powodu do obaw. „Zawsze, jeśli ktoś chce, daję dokładkę kaszy, ziemniaków czy makaronu. I naprawdę, nic się nie stanie, jeśli raz nie zje mięsa” – dodaje.

Ania zauważa, że współcześni rodzice często chcą „ratować sytuację”, zanim w ogóle dziecko zgłosi problem. „Kanapka z masłem to sygnał, że rodzic nie ufa ani dziecku, ani wychowawcy. A przecież dzieci są mądrzejsze, niż nam się wydaje. Jeśli naprawdę będą głodne, zjedzą to, co im smakuje. A jeśli obiad okaże się niedobry, to może podwieczorek im zasmakuje” – podsumowuje.

Dla niej cała ta sytuacja to dowód, że czasem warto wychowawcom, Bo jak mówi: „Nikomu nie chcę zaszkodzić. Chcę tylko, żeby dzieci jadły z radością, a nie z obowiązku”.

Macie w domu niejadka? Jak radzicie sobie w przedszkolu? Piszcie do mnie: maria.kaczynska-zandarowska@burdamedia.pl

Reklama

Zobacz też: Marzę o przedszkolu otwartym w soboty i niedziele. Bo matka też człowiek, a nie robot

Reklama
Reklama
Reklama