Reklama

Gdy mówię to głośno, ludzie patrzą na mnie jak na wyrodną córkę. „Ale przecież to twoja mama…”, „Ojciec cię wychował, karmił, przewijał”. Wiem. I jestem im wdzięczna. Ale nie dam się tej narracji, która mówi, że dzieci są do oddawania długu. Że kiedy oni się zestarzeją, my – ich dzieci – musimy rzucić wszystko, poświęcić się i oddać ostatnie lata życia, by odpłacić za ich trud.

Reklama

Tylko że rodzicielstwo to nie umowa kredytowa. To nie inwestycja, którą trzeba kiedyś odzyskać. Rodzice decydują się na dzieci, bo chcą. Tak przynajmniej powinno być. A ja nie pamiętam, żebym podpisywała kontrakt, w którym obiecuję, że jeśli będę miała czterdzieści parę lat, kredyt, własne dzieci i wypalenie zawodowe, to dołożę sobie jeszcze opiekę nad schorowaną matką, która przez większość życia raniła mnie słowami.

Opieka to nie obowiązek, tylko wybór

Nie, nie jestem bezduszna. Pomagam. Finansowo. Jeżdżę, kiedy naprawdę trzeba. Dzwonię. Ale nie zrobię z mojego domu sanatorium, z mojej kuchni – gabinetu zabiegowego, a z moich dzieci – przypadkowych opiekunów ich babci. Nie oddam wszystkiego komuś, kto sam nie chciał być obecny, gdy ja najbardziej tego potrzebowałam.

Tak, miałam trudne dzieciństwo. Mój ojciec pił. Mama była twarda, zasadnicza, wymagająca. Nigdy nie zapytała, czy jestem szczęśliwa. Nie potrafiła przytulić, powiedzieć „jestem z ciebie dumna”. Dziś udaje, że to nie miało znaczenia. Ale ja wiem, jak wiele mnie to kosztowało. I teraz, gdy słyszę, że „powinnam się nią zająć”, czuję bunt.

Bo nikt nie mówi, że ta opieka to praca na cały etat. Że czasem to karmienie, przebieranie, podcieranie. Że nie śpisz, bo rodzic krzyczy przez sen. Że rezygnujesz z wyjazdów, z życia towarzyskiego, z siebie. Że nie masz już przestrzeni, by po prostu… być. A jednocześnie nikt nie powie ci „nie musisz”. Bo to tabu. Bo przecież jesteśmy winni.

Nie, nie jesteśmy.

Jestem winna sobie i moim dzieciom spokojne życie. Jestem winna mojej córce to, że pokażę jej, że można stawiać granice. Jestem winna mojemu synowi, że zobaczy, że kobieta nie musi zawsze rezygnować z siebie w imię dobra innych. I jestem winna mojej wewnętrznej dziewczynce – tej, którą kiedyś byłam – że wreszcie stanie po jej stronie.

Miłość nie polega na rezygnacji z siebie. Czułość nie oznacza samozagłady. I nie, nie chcę, żeby moje dzieci kiedyś czuły się zobowiązane „oddać mi dług”. Chcę, żeby miały wolność. I żeby kiedyś, jeśli mnie pomogą, zrobiły to z serca, a nie z poczucia winy.

Reklama

Nie będę się opiekować rodzicami tak, jak tego ode mnie oczekują. Ale nie przestanę być człowiekiem. Znajdę sposób, który będzie godny – dla nich i dla mnie. Bez heroizmu. Bez świętości. Po prostu z prawdą.

Reklama
Reklama
Reklama