„Nie biegnę z wywalonym jęzorem, gdy syn zapomni stroju na WF”. Tak rodzice uczą samodzielności
Kiedyś byłam tą mamą, która pędziła do szkoły z torbą w jednej ręce, kurtką w drugiej, a w myślach tylko jedno: „Żeby tylko zdążyć przed dzwonkiem!”. Bo przecież mój syn zapomniał stroju na WF, śniadania, czasem też zeszytu. A ja – jak rasowa mama ratowniczka – zawsze go wybawiałam. Tylko że w końcu zrozumiałam, że nie tędy droga.

Każdy poranek wyglądał podobnie. On – rozespany, powolny, marudny. Ja – z zegarkiem w ręku, próbująca ogarnąć wszystko naraz. Wychodziliśmy z domu w ostatniej chwili, a potem – klasyk: „Mamo! Nie wziąłem stroju na WF!”.
I wtedy się zaczynało. Ja w pracy, telefon, szybkie tłumaczenie, że muszę na chwilę wyskoczyć, sprint do domu, torba, taksówka, sekretariat. Czasem nawet pani woźna już mnie znała:
– O, znowu dla Jasia? – pytała z uśmiechem.
A ja się śmiałam, ale w środku czułam, że coś jest nie tak.
Z czasem zaczęłam zauważać, że mój syn w ogóle się tym nie przejmuje. Bo po co ma pamiętać, skoro mama i tak wszystko ogarnie? Nie musiał planować, nie musiał się starać. Wiedział, że ma pod ręką prywatnego anioła stróża w postaci mamy z samochodem.
Kiedy przestałam ratować
Pewnego dnia po prostu powiedziałam sobie „dość”. Spóźniłam się wtedy na ważne spotkanie, bo znowu biegłam z tym nieszczęsnym workiem na WF. Wróciłam do domu, usiadłam i pomyślałam: „A co, jeśli po prostu nie zawiozę?”.
Następnego dnia historia się powtórzyła.
– Mamo, zapomniałem stroju! – zadzwonił mój syn, kiedy wchodziłam do biura.
A ja spokojnie odpowiedziałam:
– Trudno, może następnym razem zapamiętasz.
W słuchawce zapadła cisza, jakbym powiedziała coś okrutnego. Rozłączył się obrażony.
Wieczorem wrócił ze szkoły i powiedział:
– Pani kazała mi siedzieć na ławce.
– I co? – zapytałam.
– Nudno było. – Wzruszył ramionami. – Ale już wiem, żeby jutro wziąć.
I wziął. Po raz pierwszy od dawna bez przypominania, bez moich nerwów, bez krzyków.
Małe lekcje odpowiedzialności
Od tamtej pory trzymam się tej zasady. Nie biegnę, nie ratuję, nie noszę. Czasem patrzę, jak rano krząta się po domu, sprawdza plecak, szuka stroju, przygotowuje kanapkę. Nie zawsze wszystko mu wychodzi, ale robi to sam.
– A jak zapomnę, to już trudno – mówi teraz z uśmiechem.
I to jest właśnie ta mała lekcja samodzielności, która – mam nadzieję – zaprocentuje w przyszłości.
Bo to nie o ten jeden WF chodzi. To o naukę, że konsekwencje są częścią życia. Że mama nie zawsze będzie pod ręką. I że można sobie poradzić, nawet gdy coś pójdzie nie tak.
Czasem mam ochotę znowu pobiec, złapać tę torbę, wsiąść do auta. Ale wtedy przypominam sobie, że nie wychowuję księcia, tylko chłopca, który ma nauczyć się radzić sobie w świecie. A najlepszym prezentem, jaki mogę mu dać, jest właśnie to – zaufanie, że da radę.
Napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl
Zobacz także: Myślisz, że dziecko „pyskuje”? Ono tymi 3 zdaniami woła o ratunek i miłość