„Nie rób scen” i „nie maż się” – tego już nie mogę mówić do dzieci. Żona dała mi długą listę zakazów
Do naszej redakcji napisał Tomasz, tata dwójki dzieci. Jedna kartka od żony wywróciła jego myślenie o ojcostwie do góry nogami. Najpierw nie wiedział, jak zareagować – dziś chce, by przeczytał ją każdy ojciec.

Wczoraj siedzieliśmy z żoną w kuchni. Dzieci już spały, cisza, tylko szum lodówki w tle. Nagle wyciągnęła kartkę – zwykłą, wyrwaną z notesu, ale od razu poczułem, że to będzie poważna rozmowa. Powiedziała, że przygotowała listę rzeczy, których nie powinniśmy mówić do dzieci.
Przyjdzie straszny pan albo policjant
Podniosłem wzrok znad telefonu i lekko się uśmiechnąłem. Przez chwilę myślałem, że to żart, ale szybko zrozumiałem, że nie. Miała ten swój poważny wyraz twarzy, który zawsze zapowiada, że coś w naszym domu ma się zmienić.
Zaczęła czytać na głos: „Chłopaki nie płaczą. Przestań się mazgaić. Nie bądź baba. Jak upadniesz, wstań i idź dalej. Jeśli będziesz niegrzeczny, zabierze cię pan. Zjedz wszystko, bo dzieci w Afryce głodują. Nie pyskuj, dzieci i ryby głosu nie mają”.
Te słowa krzywdzą dzieci od lat
Słuchałem i z każdym kolejnym zdaniem narastał we mnie dyskomfort. Te zdania znałem na pamięć – sam je słyszałem jako dziecko. To były słowa z mojego domu, z podwórka, z wakacji u babci. Brzmiały tak naturalnie, że nigdy nie zastanawiałem się, czy są dobre czy złe. Po prostu tak było – tak się wychowywało dzieci.
Od razu zacząłem się tłumaczyć w myślach. Że życie nie jest łatwe, że chcę, by dzieci były silne. Że świat nie będzie się nad nimi litował, więc muszą nauczyć się radzić sobie z porażkami. „Co, teraz mamy im mówić, że płacz jest super i że zawsze dostaną to, czego chcą?” – pomyślałem.
Ale żona nie podniosła głosu. Spokojnie wyjaśniła, że nie o to chodzi. Powiedziała, że dzieci muszą wiedzieć, że płacz nie jest czymś złym. Że mają prawo do emocji, nawet tych, które dla nas wydają się „nieodpowiednie”. Mogą się złościć, bać, smucić – i to wszystko jest w porządku. I to my, rodzice, powinniśmy ich tego uczyć, zamiast wpoić im, że muszą być twardzi i radzić sobie sami.
Wcisnęła mi listę zakazów, a mnie zmroziło
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Bo przecież ja chcę dobrze. Całe życie słyszałem, że mężczyzna nie płacze, że trzeba być silnym. I teraz nagle mam uczyć syna czegoś przeciwnego? Co jeśli przez to stanie się słaby? Co jeśli sobie nie poradzi?
Ale wtedy przypomniałem sobie moment sprzed kilku dni. Byliśmy na placu zabaw. Syn upadł i zdarł kolano. Zacisnął zęby, nie zapłakał ani razu. Spojrzał na mnie z napięciem i dumą, jakby pytał:
„Tato, dobrze? Jestem twardy?”.
Kiwnąłem głową, ale coś w środku mnie ścisnęło. Przecież go bolało. Ale on wiedział, że płakać nie wolno. Bo to ja go tego nauczyłem.
Zacząłem uczyć synka nowych rzeczy
Tamtego wieczoru, gdy żona skończyła czytać, długo siedziałem z kartką w rękach. I nagle zrozumiałem, że może chodzi o to, żeby nasze dzieci nie musiały zaciskać zębów i udawać, że nic się nie stało. Żeby mogły przyjść do nas z każdą swoją słabością. I że my ich za to nie odrzucimy ani nie wyśmiejemy.
Potem, kiedy przykrywałem syna kołdrą, spojrzał na mnie swoimi wielkimi oczami i zapytał, czy jak będzie płakał, to ja się na niego nie pogniewam. Ścisnęło mnie w gardle. Powiedziałem, że nie. Że płakać można. A czasem nawet trzeba.
Wróciłem do kuchni, spojrzałem na tę listę od żony i pomyślałem, że może to nie kwestia tego, czego „nie wolno mówić”. Może uczymy się po prostu mówić lepiej. I ja też muszę się tego nauczyć.
Tomasz, tata dwóch chłopaków, 38 lat. Wciąż się uczę.
Zobacz też: