Reklama

Siadam wieczorem przy stole, wyciągam zeszyty i… odrabiam za niego prace domowe. Bo przecież jest jeszcze taki mały, taki zmęczony. Tylko czasem zastanawiam się, czy ta moja pomoc naprawdę jest pomocą.

Dzieci zasługują na odpoczynek

Mój syn chodzi do czwartej klasy. Codziennie po lekcjach wygląda tak, jakby wrócił z ośmiogodzinnego dnia pracy. Ma wf, angielski, matematykę, historię, plastykę, a jeszcze te wszystkie zadania w zeszytach… Czasem nawet nie chce o nich słyszeć. Siada na kanapie i mówi, że go boli głowa. I ja go rozumiem, bo sama po pracy mam dosyć wszystkiego.

Więc kiedy widzę jego zrezygnowaną minę, mówię:
– Idź się pobawić, ja to zrobię.
Piszę wypracowanie o jesieni, obliczam działania z ułamkami, a potem pięknie pakuję zeszyt do plecaka. Wiem, że nie powinnam. Ale z drugiej strony – przecież nie chcę, żeby siedział do późna. Niech ma trochę dzieciństwa. Niech się cieszy z dnia, zamiast znowu płakać nad kartką.

Mama – najlepsza uczennica w klasie

Czasami żartuję, że to ja chodzę do czwartej klasy, nie on. Kiedy pani w dzienniku chwali dzieci za ładne zeszyty, w duchu myślę: „No cóż, to akurat moja zasługa”. Czasem nawet piszę tak, żeby wyglądało trochę „dziecinnie”, żeby się nie wydało.

Raz zapomniałam i pani powiedziała, że „Jasiu bardzo ładnie się poprawił w ortografii”. Zrobiło mi się głupio, ale też… trochę dumnie.

Zdarza się, że inne mamy na czacie klasowym przyznają się do tego samego. Jedna mówi:
– Ja też mu czasem pomagam, bo inaczej byśmy siedzieli do północy.

Druga dodaje:
– Przecież to tylko szkoła podstawowa, nie egzamin maturalny.
I wtedy czuję ulgę, że nie tylko ja tak robię. Ale zaraz potem nachodzi mnie myśl: a co, jeśli robię coś nie tak?

Gdzie kończy się pomoc, a zaczyna wyręczanie?

Kiedyś Jasiu przyniósł ze szkoły zadanie, które pani kazała zaprezentować przed klasą. Było o jego rodzinie. Tym razem powiedziałam:
– Zrób to sam, synku.
Usiadł, pomyślał, coś napisał, coś narysował. Nie było idealnie, ale było jego. A kiedy wrócił następnego dnia, powiedział z błyskiem w oczach:
– Pani powiedziała, że super to zrobiłem!

I wtedy coś we mnie pękło. Zrozumiałam, że odbieram mu coś ważnego. Nie tylko obowiązki, ale też radość z tego, że potrafi sam. Bo jak ma nauczyć się odpowiedzialności, jeśli zawsze ktoś zrobi coś za niego? Jak ma wierzyć w siebie, jeśli mama podsuwa gotowe rozwiązania?

Wciąż siadam z synem, wciąż mu pomagam. Ale wiem, że przyjdzie taki moment, w którym będę musiała odpuścić.

Komentarz redakcji:
Wielu rodziców chce ulżyć swoim dzieciom, ale zbyt częste wyręczanie odbiera im szansę na naukę samodzielności. Odrabianie zadań domowych to nie tylko obowiązek, ale też okazja, by dziecko uczyło się planowania, odpowiedzialności i wiary w swoje możliwości. Pomagać – tak, ale nie wyręczać.

Napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl

Zobacz także: „MEN myśli, że śpię na forsie”. Nowe terminy ferii zimowych zdenerwowały rodziców

Reklama
Reklama
Reklama