Reklama

Dziennik, który straszy bardziej niż oceny

Nie wiem, czy macie podobnie, ale dla mnie Librus od dawna jest czymś więcej niż tylko elektronicznym dziennikiem. To trochę jak kalendarz, trochę jak system wczesnego ostrzegania i trochę jak horror, do którego wracam z nadzieją, że może tym razem nie będzie tak źle. Tyle że tym razem było.

Reklama

Cały tydzień – od poniedziałku do piątku – czerwone wpisy: sprawdzian z matematyki, kartkówka z historii, klasówka z biologii, dodatkowy test z języka angielskiego. Patrzyłam na to i miałam wrażenie, że szkoła moich dzieci zamieniła się w korporację, w której każdy dzień to deadline.

„Mamo, ja już nie dam rady”

Najbardziej zapadła mi w pamięć rozmowa przy kolacji. Dziecko odłożyło widelec, spojrzało na mnie i westchnęło:
– Mamo, ja już nie dam rady. Nawet jak się nauczę, to następnego dnia znowu jest coś nowego.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. W mojej głowie pojawiło się tysiąc dorosłych rad, ale żadna nie wydawała się właściwa. Więc tylko przytuliłam i powiedziałam:
– Spróbujemy razem. Nie musisz być idealna. Ważne, żebyś nie była w tym sama.

I wtedy dotarło do mnie, że czerwony tydzień w Librusie to nie tylko wyzwanie dla ucznia. To też sprawdzian dla nas – rodziców. Sprawdzian z cierpliwości, wsparcia i umiejętności odpuszczania.

Kiedy uczeń staje się maratończykiem

Pamiętam swoje szkolne czasy – też były kartkówki, też były sprawdziany, ale nigdy nie miałam poczucia, że wszystko kumuluje się w jednym tygodniu. A teraz? Dzieci wchodzą w maraton testów, w którym nie ma miejsca na złapanie oddechu. Jeszcze w poniedziałek powtarzamy materiał do matematyki, a już we wtorek wieczorem cała energia idzie w przygotowanie do biologii. I tak w kółko.

Nie dziwię się, że dzieci czują się przeciążone. Widzę to po moich – zmęczenie, rozdrażnienie, czasem zwykła rezygnacja. Bo jak tu cieszyć się szkołą, skoro każdy dzień to kolejny egzamin?

Czerwony tydzień w Librusie jako test także dla rodzica

Nie ukrywam – te czerwone wpisy są wyzwaniem również dla mnie. Bo to nie tylko dziecko siada do nauki. Rodzic też staje się uczestnikiem tego maratonu. Przepytuje, powtarza, sprawdza, motywuje, czasem pociesza, a czasem – nie ukrywajmy – denerwuje się bardziej niż uczeń.

Łapię się na tym, że wieczory w domu kręcą się wokół pytań: „Powtórzyłeś już biologię?”, „Masz pojęcie, co było na lekcji historii?”, „Znasz te wzory matematyczne na pamięć?”. I choć chciałabym, żeby nauka była dla dzieci przygodą, to przy czerwonym tygodniu w Librusie trudno utrzymać taki ton.

System czy przypadek?

Zastanawiam się, czy taki grafik to przypadek, czy może system, który zwyczajnie nie działa. Bo jeśli w jednym tygodniu dzieci mają po kilka sprawdzianów z różnych przedmiotów, to nie chodzi już o sprawdzenie wiedzy. To raczej test odporności psychicznej – kto się nie załamie, kto dotrwa do piątku.

Mam wrażenie, że nauczyciele często nie koordynują swoich planów. Każdy robi swoje, każdy uważa, że jego przedmiot jest najważniejszy. I efektem tego jest właśnie Librus świecący się na czerwono – tydzień, w którym uczeń nie ma czasu na nic poza książkami.

Jak przetrwać czerwony tydzień?

Nie mam złotej recepty, ale wiem jedno – bez spokojnej rozmowy się nie obejdzie. Z dzieckiem, żeby je wesprzeć. Z nauczycielem, żeby spróbować zrozumieć, czy można przesunąć sprawdzian. A czasem także z samą sobą – żeby nie wpaść w pułapkę myślenia, że czerwony tydzień oznacza koniec świata.

U nas sprawdza się dzielenie materiału na małe porcje i robienie przerw. Dziecko potrzebuje czasu na odpoczynek tak samo jak na naukę. I choć kuszące jest siedzenie nad książkami do późnej nocy, wiem już, że niewyspany uczeń nie napisze sprawdzianu lepiej.

Czerwony tydzień w Librusie boli, ale nie musi być katastrofą. To moment, w którym szkoła pokazuje swoje tempo, a my – rodzice – musimy znaleźć sposób, by nasze dzieci nie zgubiły w tym tempie siebie. Bo choć testy i kartkówki przeminą, to emocje, jakie zostaną w dziecku, będą mu towarzyszyć jeszcze długo.

Zobacz także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama