Podrzucili mi wnuczkę na wakacje. Miałam pokazać jej wieś, a zrobiła mi wstyd na całą okolicę
„To miały być nasze dwa tygodnie – babci i wnuczki. Spacery po polach, zbieranie owoców, świeże mleko od sąsiada. Chciałam pokazać jej wieś z mojego dzieciństwa. Skończyło się na tym, że liczyłam dni do jej wyjazdu” – opowiada Ula, którą spotkałam na plaży.

„Babciu, a jest Wi-Fi?”
Kiedy córka zadzwoniła, że przywiezie jej 11-letnią Kasię na wakacje, Ula ucieszyła się. – „Pomyślałam: wreszcie spędzimy trochę czasu razem. Przecież na wsi jest tyle do roboty i do pokazania” – wspomina.
Plan był prosty: trochę pomoże w ogrodzie, pójdą na jagody, może nauczy się piec chleb. Ale już w pierwszych minutach wszystko poszło inaczej. – „Zanim się przywitała, zapytała o hasło do internetu. Powiedziałam, że na podwórku nie działa. Mina jej wtedy zrzedła”.
Pierwszego dnia Ula zaprosiła wnuczkę na spacer. – „Idziemy zobaczyć krowy do sąsiada” – zachęcała. – „Po co? Widziałam w internecie” – usłyszała w odpowiedzi.
Porażka babci na dożynkach
W połowie pobytu trafiły się dożynki. Ula uznała, że to będzie dobra okazja, by pokazać Kasi życie lokalnej społeczności. – „Było wszystko – orkiestra, konkursy, domowe ciasta. Myślałam, że jej się spodoba”.
Ale wnuczka od początku była znudzona. Siedziała na ławce, wzdychała i co chwilę sprawdzała telefon. Kulminacja przyszła, gdy przy stoisku z miodem i chlebem zapytała głośno: „A tu nie ma żadnej normalnej restauracji? Może pizza?”.
– „Widziałam, jak znajomi się uśmiechają. Ale ja wiedziałam, że swoje myślą. Było mi przykro” – przyznaje Ula.
Ula: Takie mamy czasy i dzieci
Ostatnie dni starały się spędzać w miarę spokojnie. Kasia obierała jabłka, podlewała kwiaty, ale co chwilę wracała do telefonu. – „Nie oderwałam jej od internetu. Ale wieczorami, jak już odłożyła telefon, potrafiłyśmy pogadać o jej szkole, koleżankach. To były fajne momenty”.
Przy pożegnaniu Kasia powiedziała: „Było fajnie, ale bez dobrego internetu to się nie da”. Ula tylko spojrzała na córkę i rzuciła: – „No to następnym razem, jak ją przywieziesz, zapakuj też router”.
I zaraz przyznała mi, że te dwa tygodnie były dla niej lekcją. – „Dawniej dzieci marzyły o huśtawce i rowerze, dziś – o szybkim Wi-Fi. I choć trochę mnie to smuci, wiem, że nie cofnę czasu. Mogę tylko próbować pokazywać jej mój świat kawałek po kawałku. Może kiedyś doceni smak jabłka zerwanego prosto z drzewa tak samo, jak dobry internet”.
Zobacz też: Mąż zarabia śmieszne pieniądze, a ja płaczę w poduszkę. Jak budować rodzinę za 5000 zł miesięcznie?