Pokolenie milenialsów o byciu rodzicem. „Kiedyś było łatwiej. Dziś – wypalenie i biczowanie”
Marcelina czuje, że tonie w morzu oczekiwań – i to wcale nie cudzych. „Nasi rodzice nie musieli się tak starać” – pisze z nadzieją na spokój, którego tak bardzo brakuje milenialsom. Co naprawdę kryje się za jej słowami? Ta historia może zmienić sposób, w jaki patrzysz na rodzicielstwo.

„Wieczne samobiczowanie” – tak Marcelina nazywa ten stan, w którym czujemy, że nigdy nie spełniamy oczekiwań. Nie tylko tych społecznych, ale też własnych, a czasem nawet tych, które wyobrażamy sobie, że mają nasze dzieci.
I nie chodzi tu tylko o porównywanie się do mam na Facebooku czy Instagramie, które wyglądają, jakby miały wszystko pod kontrolą. To presja, którą sami na siebie nakładamy, bo chcemy być „lepsi” – bardziej świadomi, bardziej obecni, bardziej doskonali. Tylko że właśnie ta presja, jak mówi Marcelina, powoli zabija radość z bycia rodzicem. Oto jej historia.
Chcemy wszystko robić lepiej – ale czy to możliwe?
Chcemy lepiej karmić, lepiej ubierać, lepiej się z nimi bawić. Wszystko chcemy robić z dziećmi lepiej. Bo myślimy, że skoro mamy tyle poradników, aplikacji i ekspertów w telefonie, to musimy dać radę jeszcze lepiej. Tylko że im bardziej się staramy, tym bardziej czujemy, że sił nam nie wystarcza.
Ciągle słyszymy, że powinniśmy być bardziej świadomi, bardziej obecni, bardziej perfekcyjni. I tak, zamiast cieszyć się macierzyństwem, żyjemy w ciągłym stresie i poczuciu winy. Bo może za krótko karmimy piersią, może nie tak ubieramy, może za mało uczymy, za mało uwagi dajemy, za często kąpiemy albo za rzadko chodzimy na spacer.
Czujemy, że musimy robić wszystko „idealnie”, a jeśli nie, to jesteśmy złymi rodzicami.
Tracimy siebie i radość z macierzyństwa
Tylko że w tym pędzie tracimy siebie. Tracimy radość z bycia mamą. Czujemy, że nie możemy odpuścić, bo zaraz ktoś nas oceni, albo dziecko na tym straci. A przecież każdy z nas zasługuje na oddech. Na prawo do błędu, do zmęczenia, do popełniania tych wszystkich „niedoskonałości”.
Wypalenie to nie nasza słabość – to efekt presji, którą sami na siebie nakładamy. Media ciągle powtarzają, że Polacy to jedni z najbardziej wypalonych rodziców w Europie. Grzmią o tym, a my często to ignorujemy. Za rzadko słyszymy, że nie jesteśmy sami i że możemy sobie odpuścić.
A kiedy w końcu zdejmiecie z siebie tę presję, zobaczycie, jak bardzo dobrze zrobi to wam i waszym dzieciom. Ja ciągle próbuję, ale ona i tak wraca.
Milenialsi w roli rodziców. Kilka słów od redakcji
Marcelina opisuje frustrację, której nie da się lekceważyć. Znam to uczucie z własnego doświadczenia i wiem, jak paraliżuje. Bo jak to było kiedyś? Nasi rodzice, wychowani w innych czasach, zdawali się mieć w macierzyństwie i ojcostwie więcej luzu.
Może dlatego, że nie było wtedy lawiny informacji, setek książek, poradników ani milionów ekspertów na Instagramie. „Przeczytali jedną książkę, może dwie, i jakoś im to szło” – pisze Marcelina.
I tu zgadzam się z nią całkowicie: nie chodzi o to, że kiedyś było łatwiej. Po prostu mieli inne warunki. Dziś zalewa nas potok „dobrych rad”, które zamiast pomagać, potrafią przytłoczyć do granic wytrzymałości. I często kończymy wypaleni, wyczerpani – czasem na fotelu terapeuty.
Zobacz też: Scena z wesela to dowód, jak pokolenie X rani dzieci. „Zamiast tańczyć, usypiałam syna w pokoju”