Powinni otworzyć świetlice w weekendy dla chętnych. Nauczyciele dorobią, a ja wreszcie odsapnę
Do redakcji napisała matka dwójki dzieci z prośbą, by głośno poruszyć temat weekendowych świetlic. Jak twierdzi, nie chodzi o wygodę, ale o zdrowy rozsądek – bo rodzice też potrzebują chwili wytchnienia, a dzieci miejsca, w którym mogą spędzać czas twórczo i bezpiecznie.

„Nie chodzi mi o to, żeby ktoś wychowywał moje dzieci za mnie” – zaczyna swój list pani Justyna z podwarszawskiego Piaseczna. „Ale jeśli szkoły potrafią zorganizować opiekę w ferie, to czemu nie można zrobić tego samego w weekendy dla chętnych?”.
Weekendowa świetlica – pomysł mamy, która już nie daje rady
Jej słowa trafiają w sedno codziennych problemów wielu rodzin. Rodzice pracują coraz więcej, część ma elastyczne grafiki, inni dorabiają po godzinach. Z kolei dzieci – po tygodniu zajęć – chciałyby spotkać się z rówieśnikami, poeksperymentować, rysować, grać, robić coś innego niż siedzieć w telefonie. Pomysł weekendowych świetlic wydaje się więc nie tylko rozsądny, ale i potrzebny.
Pani Justyna pisze dalej: „W sobotę często nadrabiam pranie, zakupy, papiery do pracy. Dzieci się nudzą, ja biegam po domu jak szalona. Gdyby była świetlica otwarta choć na kilka godzin, mogłabym spokojnie wszystko ogarnąć, a one miałyby czas spędzony z kimś, kto potrafi je zająć i nauczyć czegoś nowego”.
Dla nauczycieli – szansa na dorobienie. Dla rodziców – chwila spokoju
List naszej czytelniczki to nie tylko emocjonalny apel, ale też przemyślana propozycja. „Niechby to była płatna inicjatywa” – pisze pani Justyna. „Przecież wielu nauczycieli dorabia na korepetycjach. A tak mieliby dodatkowe zajęcia, zorganizowane w szkole, z dziećmi, które znają. To korzyść dla wszystkich stron”.
Wiele placówek ma już doświadczenie w prowadzeniu zajęć dodatkowych i warsztatów. Wystarczyłoby stworzyć system dobrowolnych dyżurów i zaprosić nauczycieli, którzy chcieliby poprowadzić sobotnie zajęcia plastyczne, teatralne czy sportowe. Koszty? Niewielkie w porównaniu z tym, ile rodzice wydają na opiekunki, a szkoły mogłyby zyskać środki na rozwój.
W niektórych miastach podobne inicjatywy już się pojawiają – przy bibliotekach, domach kultury czy parafiach. Dzieci przychodzą tam na kilka godzin, biorą udział w zajęciach z animatorami. „W naszej gminie świetlice wiejskie świecą pustkami” – zauważa pani Justyna. „Może wystarczyłoby znaleźć nauczycieli z powołania i rodziców, którzy chcą współpracować, a coś by się ruszyło?”.

Dzieci nie potrzebują luksusu, tylko obecności i pomysłów
Weekendowa świetlica nie musiałaby przypominać żłobka ani szkoły. Wystarczy kilka stolików, materiały plastyczne, planszówki, książki i ktoś, kto z pasją poprowadzi zajęcia. Jak pisze nasza czytelniczka: „Nie chcę, żeby moje dzieci siedziały kolejną sobotę przed telewizorem. Niech lepiej lepią, malują, uczą się współpracy i mają kontakt z innymi dziećmi. To też wychowanie – tylko w innej formie”.
Trudno nie dostrzec w tym głosu rozsądku i troski. W świecie, w którym coraz więcej rodzin żyje w biegu, taka świetlica mogłaby być bezpieczną przystanią – dla dzieci, które potrzebują uwagi, i dla dorosłych, którzy potrzebują chwili ciszy albo czasu na zaległe obowiązki.
Na koniec pani Justyna dodaje: „Nie szukam luksusu ani rozwiązań z górnej półki. Chciałabym po prostu mieć godzinę, dwie w sobotę, żeby spokojnie wypić kawę i odetchnąć. Może czas to wreszcie głośno powiedzieć?”.
Zobacz też: Metoda misia to najlepszy sposób chwalenia dziecka: natychmiast dodaje skrzydeł