Przewrażliwione mamuśki rozpieszczają nastoletnich synów. Scena z autobusu dowodem
Czasem przypadkowa rozmowa w autobusie mówi więcej o naszym społeczeństwie niż niejeden raport. Siedziałam, słuchałam dwóch matek i nie mogłam uwierzyć. Ich opowieści o dorastających synach pokazały mi, dlaczego tylu młodych chłopców wyrasta na kompletnie niesamodzielnych mężczyzn.

Jedna z kobiet mówiła zdecydowanie więcej. Z jej tonu biła duma, choć treść historii była raczej niepokojąca. Opowiadała o synu, który właśnie kończy podstawówkę. – Znowu zapomniał stroju na WF, ale dobrze, że zauważyłam rano i mu go spakowałam – mówiła. Potem dodała: – A wczoraj znów nie pamiętał o sprawdzianie, więc przypomniałam mu, żeby się nauczył, bo inaczej byłby dramat.
Słuchałam i miałam wrażenie, że to rozmowa o małym dziecku, które dopiero uczy się samodzielności. Tymczasem chodziło o ósmoklasistę – nastolatka na progu liceum.
Kiedy kończy się pomoc, a zaczyna wyręczanie?
Wielu rodziców powie: „To normalne, chcę dla swojego dziecka jak najlepiej”. Ale czy naprawdę najlepiej jest załatwiać wszystko za nastolatka? Przypominać mu o sprawdzianie, spakować plecak, podsunąć gotowe rozwiązania?
Mam wrażenie, że część matek traktuje swoich dorastających synów jak bezradne maluchy. I nie chodzi o troskę – bo troska jest potrzebna – tylko o przesadną opiekuńczość, która w praktyce staje się wygodnym alibi dla dzieci. „Nie muszę pamiętać, mama zrobi to za mnie”. Efekt? Chłopak, który w wieku 15 lat nie potrafi samodzielnie zorganizować dnia, a potem w wieku 20 nie będzie umiał złożyć dokumentów na studia czy ogarnąć codzienności.
Rozpieszczeni chłopcy, bezradni mężczyźni
Ta scena z autobusu była dla mnie jak lustro pokazujące, co dzieje się w wielu domach. Z jednej strony narzekamy, że młodzi mężczyźni nie radzą sobie z życiem, są niezaradni, czekają, aż ktoś im pomoże. Z drugiej – to my sami ich tego uczymy. Uczymy, że nie muszą pamiętać, nie muszą się starać, nie muszą brać odpowiedzialności.
I nie, nie chodzi o to, żeby odciąć dzieci od wsparcia. Chodzi o granice. O to, żeby matka nie była sekretarką swojego nastolatka, tylko rodzicem, który uczy samodzielności. Bo inaczej będziemy mieli pokolenie dorosłych, którzy wciąż oczekują, że ktoś ich wyręczy.
Tamte mamy wysiadły kilka przystanków później, a ja jeszcze długo myślałam o ich rozmowie. Bo to nie była tylko anegdota. To był obraz tego, jak wielu rodziców rozpieszcza synów, nie widząc, że w rzeczywistości robią im krzywdę. Może czasem lepiej, żeby dziecko dostało uwagę od nauczyciela za brak stroju niż żeby w przyszłości dorosły facet czekał, aż ktoś za niego wszystko zrobi.
Napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl
Zobacz także: Zwróciłam uwagę 9-latkom i szybko pożałowałam. Co wyrośnie z tego pokolenia?