Reklama

Znasz ten widok: pokój dziecka wygląda jak magazyn zabawek, ale twoja córka (albo syn) i tak mówi, że nie ma się czym bawić? Przerobiłam to. Mimo kolorowych pudełek, szmacianych lalek, interaktywnych klocków i całej armii pluszaków moja pięciolatka stała na środku pokoju i mówiła: „Nudzi mi się”.

Reklama

Próbowałam wszystkiego. Prosiłam, tłumaczyłam, podpowiadałam. Nic. Aż w końcu zrobiłam coś kompletnie nieintuicyjnego.

Zakleiłam jej zabawki taśmą. Zwykłą, papierową taśmą malarską z Castoramy. I nie, nie po to, żeby je wyrzucić. Chciałam tylko sprawdzić pewną teorię, o której kiedyś czytałam, że dostępność nie równa się atrakcyjność. I że dzieci czasem potrzebują frustracji, żeby coś zadziałało.

Działa jak zakazany owoc

Pierwszego dnia zabrałam zaledwie kilka rzeczy. Ułożyłam je na półce, ale każdą z nich owinęłam taśmą tak, by nie dało się otworzyć, wyciągnąć, użyć. Zostawiłam też krótką notatkę na kartce obok: „Zabawki mają przerwę. Można się z nimi pobawić jutro”.

Efekt? W ciągu 5 minut córka stała przy półce i patrzyła na zaklejone rzeczy, jakby to były relikwie. Tymi samymi, którymi przez ostatnie dwa miesiące nie bawiła się ani razu. Zaczęła dopytywać: „Dlaczego są zaklejone?”, „A kiedy je odkleisz?”, „Ale ja chciałam się pobawić akurat tą lalką!”.

Dokładnie o to chodziło.

Mniej znaczy więcej (naprawdę)

Zabawki, które wcześniej były „za darmo”, teraz nagle nabrały znaczenia. Każdego dnia odklejałam jedną – i każdego dnia widziałam, jak z wypiekami na twarzy bawi się nią przez kilkanaście minut. Bez moich sugestii, bez marudzenia. Po prostu odkrywała je na nowo.

Zauważyłam też coś jeszcze: kiedy zaklejone były te „ulubione” (czyli te, którymi w teorii chciała się bawić, ale w praktyce leżały zakurzone), zaczęła sięgać po inne, te z dolnych półek. Stare klocki, zestaw do zabawy w lekarza, zapomniana kasetka z gumkami Loom Bands. One też nagle stały się atrakcyjne.

To nie kara, to reset

Wbrew pozorom nie chodziło o ukaranie. Wręcz przeciwnie, ten eksperyment miał pomóc jej odzyskać ciekawość i uważność. Zasada „rotacji zabawek” jest znana w pedagogice Montessori i wielu domach się sprawdza. Ale to, co zrobiłam, było bardziej radykalne. I przez to bardziej skuteczne.

Dzieci są przebodźcowane. Mają za dużo wszystkiego. I w tym nadmiarze gubią zdolność do zabawy. Zaklejenie zabawek sprawia, że coś, co było codzienne, staje się nieco zakazane, a przez to intrygujące.

Co się zmieniło?

Po tygodniu:

  • Zamiast biegać i szukać „czegoś nowego”, córka siada i potrafi bawić się jedną rzeczą przez dłuższy czas.
  • Sama zaczęła „chować” zabawki, które – jak mówi – muszą sobie odpocząć.
  • Mniej marudzi. Więcej wymyśla.
  • Przestałam kupować nowe zabawki „na ratunek”.

To naprawdę działa. I wcale nie trzeba niczego wyrzucać. Wystarczy taśma i trochę odwagi.

Spróbujesz?

Jeśli twoje dziecko też mówi, że nie ma się czym bawić, choć wokół piętrzą się zabawki – nie panikuj. Spróbuj zakleić kilka z nich. Stwórz tajemnicę. Zapowiedz, że „coś wróci jutro”. Obserwuj.

Nie chodzi o magię. Chodzi o ograniczenie dostępności, które zwiększa zaangażowanie. To działa nie tylko u dzieci – my dorośli też przecież bardziej doceniamy to, co nie jest na wyciągnięcie ręki.

A może to nie dzieci mają za dużo, tylko my za dużo chcemy im dawać?

Reklama

Zobacz także: Kupiłam dziecku Labubu i nie żałuję. Oto 5 zalet „zakazanej zabawki”, której rodzice panicznie się boją

Reklama
Reklama
Reklama