Rodzice płaczą nad długą przerwą świąteczną. „Powinni otworzyć świetlicę chociaż w wigilię”
Tegoroczna przerwa świąteczno-noworoczna dla wielu rodzin nie jest tylko czasem odpoczynku, ale też logistycznym koszmarem. Jedna z mam napisała do redakcji list, w którym prosi, żeby szkoły choć trochę pomogły rodzicom pracującym w tym okresie.

Kiedy w kalendarzu pojawia się długi ciąg wolnych dni, część z nas widzi rodzinne wyjazdy, wspólne gotowanie, zabawy na śniegu. Inni od razu zaczynają liczyć: ile urlopu zostało, ile dni da się „przykryć” babcią, ile da się zrobić z dzieckiem w domu, kiedy praca i tak nie odpuszcza. Właśnie z tej drugiej perspektywy napisała do redakcji pani Marta, mama ośmioletniej Zosi. Jej list jest spokojny, ale czuć w nim zmęczenie i frustrację, które zna wielu rodziców.
„Nie chodzi mi o to, żeby nauczyciele pracowali w święta. Wiem, że to czas dla nich i dla dzieci. Ale przerwa w tym roku jest wyjątkowo długa i ktoś wreszcie powinien zauważyć, że rodzice też mają swoje obowiązki” – pisze. Dodaje coś, co wybrzmiewa w wielu wiadomościach od czytelników: „Dla niektórych firm to normalne dni pracy. Kto ma dzieci w podstawówce, zostaje pod ścianą”.
„Wigilia to dla dorosłych mnóstwo pracy i bieganiny”
W liście pani Marty najmocniej wybrzmiewa wątek wigilii, ale nie dlatego, że rodzice siedzą wtedy w pracy. To dzień wolny także dla dorosłych. Kłopot polega na czymś innym: właśnie tego poranka w wielu domach wszystko dzieje się naraz. „Wigilia to dla nas czas, kiedy od rana jesteśmy w biegu. Sprzątanie, gotowanie, ostatnie zakupy, ogarnianie prezentów. Dzieci się cieszą, chcą być blisko, ale ja naprawdę potrzebuję tych kilku godzin, żeby przygotować dom na święta” – pisze mama.
Dodaje, że przy tak długiej przerwie każdy dzień, w którym można choć na chwilę złapać oddech organizacyjny, jest na wagę złota. „Gdyby świetlica działała rano chociaż w wigilię, mogłabym spokojniej wszystko dopiąć, a potem mieć dla córki więcej uważności, a nie tylko nerwy” – zaznacza.
Świetlica choć na kilka godzin
Rozwiązanie, które proponuje pani Marta, jest bardzo konkretne i – co ważne – nie atakuje szkoły, tylko szuka wyjścia. „Powinni otworzyć świetlicę przynajmniej w dni pracujące, choćby na 3–4 godziny rano. I chociaż w wigilię, tak do południa” – czytamy w liście. Wystarczyłaby dyżurująca osoba dla chętnych dzieci.
Mama zwraca też uwagę na drugą stronę medalu, o której rzadko się mówi. „To jest okazja do dorobienia dla opiekunów. Nikt nie byłby zmuszany do pracy, dyżury mogłyby być dobrowolne. Jestem pewna, że część osób chętnie wzięłaby takie godziny” – przekonuje. I podkreśla, że nie oczekuje „odpracowywania świąt”, tylko elastycznego systemu wsparcia w wyjątkowej sytuacji.
Ten list nie jest odosobniony. W ostatnich dniach do redakcji spływają podobne głosy: rodzice liczą, kombinują, próbują znaleźć sposób, żeby przerwa, która dla dzieci jest czystą radością, dla dorosłych nie stała się pasmem stresu.

Ale jest też inna strona tej historii. Święta, nawet jeśli wymagają ogromu pracy, są jedynym takim czasem w roku, kiedy rodzina może być naprawdę razem. Dzieci nie muszą „przeczekać” świąt. Powinny w nich uczestniczyć. Mogą robić pierniki, pakować prezenty, dekorować choinkę, podawać ściereczki, biegać po domu z listą „co jeszcze trzeba zrobić”. Każda rodzina organizuje to po swojemu, czasem z pomocą, czasem w chaosie, który też bywa częścią rodzinnego życia.
A list pani Marty zostaje z nami jako szczere przypomnienie, że nawet w najbardziej świątecznym czasie rodzice dalej dźwigają odpowiedzialność i to oni, chcąc nie chcąc, muszą znaleźć sposób, żeby te dni przeżyć razem, a nie tylko je „ogarnąć”.
Napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl
Zobacz też: Toksyczni rodzice rujnują życie dziecka. Po tych 10 zdaniach trudno się podnieść