Rodzice w szoku. Takie ogłoszenia wiszą na szkolnych grupach
Jeszcze nie zadzwonił pierwszy dzwonek, a na grupach dla rodziców wrze. Listy zakupów, dziwne wymagania i oferty, które przyprawiają o zawrót głowy – widać, że nowy rok szkolny zaczyna się na pełnych obrotach.

Wrzesień wita rodziców po swojemu
Mam wrażenie, że ostatnie dni sierpnia to od lat festiwal rodzicielskiego chaosu. Człowiek chciałby jeszcze złapać kilka chwil wakacyjnego oddechu, a tu nagle telefon rozgrzewa się do czerwoności. Grupa klasowa wyświetla „99+ nowych wiadomości” i już wiem, że czeka mnie maraton ogłoszeń, przypomnień i negocjacji.
To zawsze zaczyna się niewinnie – ktoś wrzuca listę wyprawki. Ktoś inny pyta, czy zamiast flamastrów mogą być pisaki. I nagle w ciągu godziny pod postem jest trzydzieści komentarzy, pięć linków do sklepów i dyskusja o tym, które temperówki lepsze. A przecież szkoła jeszcze się nawet nie zaczęła!
Ogłoszenia jak z innej planety
Tym razem w oczy rzuciły mi się ogłoszenia, które bardziej przypominają tablicę zakupową niż zwykłą grupę informacyjną. „Kupię strój galowy w rozmiarze 134”, „Szukam białych rajstop na wf, gdzie kupię na już?”, „Oddam komplet podręczników, ale tylko w pakiecie z plecakiem”.
Najbardziej rozbawiła mnie oferta jednej z mam: „Mam na sprzedaż zestaw 24 zakreślaczy w pastelowych kolorach, bo pani powiedziała, że neonowe dzieci rozpraszają”. Nie wiem, co mnie bardziej zaskoczyło – istnienie takiego zestawu czy fakt, że ktoś realnie rozważa pastelowy kodeks kolorów.
Rodzice są w szoku, a ja razem z nimi – bo choć myślałam, że nic mnie już nie zdziwi po tylu latach szkolnych doświadczeń, to jednak koniec wakacji ma w sobie ten element zaskoczenia.
Spirala zakupów bez końca
Kiedyś szkolna wyprawka oznaczała zeszyty, piórnik i kredki. Dziś to niemal logistyczna operacja. Na liście potrafią znaleźć się chusteczki, ręczniki papierowe, płyn do mycia naczyń, a nawet – jak zobaczyłam w tym roku – szczotka do toalet. Tak, dobrze czytacie.
Zastanawiam się, czy szkoły powoli nie stają się drugim domem, który trzeba urządzić od podstaw. Z jednej strony rozumiem – brakuje budżetu, rodzice pomagają. Z drugiej – czy naprawdę to nasz obowiązek, by zaopatrywać całą klasę w środki czystości?
W komentarzach pod ogłoszeniami widać frustrację: „To już przesada”, „Nie dam rady wszystkiego kupić w jeden dzień”, „Czy ktoś może zrobić wspólną listę, bo się pogubiłam?”. I choć narzekamy, to i tak następnego dnia wrzucamy zdjęcia paragonów, jakbyśmy rywalizowali w wyścigu: kto szybciej, kto taniej, kto sprytniej.
Przed startem szkoły
Największy absurd polega na tym, że szkoła zaczyna się dopiero jutro, a my już czujemy się, jakbyśmy byli w środku roku szkolnego. Nerwy, wydatki i presja – wszystko to wybucha w ostatni weekend wakacji.
Patrzę na te ogłoszenia i myślę, że nowy rok szkolny to wcale nie 1 września. On zaczyna się właśnie teraz – w wirtualnych klasach na Messengerze i WhatsAppie. Zanim dzieci wejdą do sal, my – rodzice – mamy już za sobą pierwsze lekcje cierpliwości, negocjacji i zarządzania kryzysowego.
I choć co roku obiecuję sobie, że nie dam się wciągnąć w tę spiralę, to zawsze kończy się tak samo: w niedzielę wieczorem biegam po sklepach, bo „pani napisała, że jutro potrzebne są białe kapcie”.
Na koniec – trochę dystansu
Może właśnie w tym tkwi szkolny paradoks. Dzieciom trudno wrócić do obowiązków, a my – dorośli – sami nakręcamy atmosferę, zamiast ją uspokoić. Zamiast cieszyć się ostatnimi chwilami lata, przewijamy setki wiadomości.
A przecież szkoła to nie konkurs na najdroższą wyprawkę ani rynek wymiany podręczników. To miejsce, w którym nasze dzieci mają się uczyć, rozwijać i zdobywać przyjaciół. Reszta – pastelowe zakreślacze czy specjalne rajstopy – to tylko dodatki.
Choć nie ukrywam: czasem te ogłoszenia potrafią poprawić humor lepiej niż niejedna komedia. I pewnie właśnie dlatego w poniedziałek, gdy odprowadzę dziecko do szkoły, z uśmiechem kliknę „pokaż wszystkie nowe wiadomości”. Bo wiem, że ten szkolny spektakl dopiero się zaczyna.