Rodzice zapłacą więcej za obiady w szkole. „Chorobę dziecka trzeba przewidywać dzień wcześniej”
Z pozoru to drobna zmiana w regulaminie, ale dla wielu rodziców oznacza realne wydatki i niemałe nerwy. Coraz więcej szkół wprowadza zasadę, która sprawia, że poranek z gorączkującym dzieckiem może być jeszcze bardziej stresujący.

Kiedy dostałam maila ze szkoły moich dzieci, nawet nie przypuszczałam, że drobny zapis w regulaminie obiadowym wywoła takie emocje. „Obiad można odwołać do godziny 12 dnia poprzedzającego” – brzmiało sucho i urzędowo.
Dopiero kilka dni później, gdy moje dziecko obudziło się rano z gorączką i nie poszło do szkoły, zrozumiałam, co to naprawdę znaczy. Zadzwoniłam do sekretariatu, licząc, że uda się odwołać posiłek, ale usłyszałam: „Niestety, za późno. Zgłoszenia przyjmujemy tylko dzień wcześniej”.
Nowe zasady w szkolnych stołówkach zaskoczyły rodziców
Nie byłam jedyna. W rozmowach z innymi rodzicami w szkole i przedszkolu okazało się, że podobne zasady obowiązują już w wielu placówkach. W jednej z nich graniczna godzina to 14, w innej 11:30 poprzedniego dnia. Powód? „Musimy z wyprzedzeniem zamawiać produkty i planować wydawanie posiłków” – tłumaczą panie z kuchni. Te argumenty mają sens, ale życie rodzinne nie zawsze da się zaplanować z takim wyprzedzeniem.
Dziecko nie uprzedza o chorobie, nie daje sygnału dzień wcześniej. A gdy rano okazuje się, że ma 38 stopni gorączki, rodzic zostaje z rachunkiem za obiad, którego nikt nie zje.
Gdzie trafiają niewykorzystane obiady?
To pytanie coraz częściej pojawia się w rozmowach rodziców. Niektórzy mają nadzieję, że jedzenie nie trafia do kosza, tylko zostaje przekazane komuś potrzebującemu. Niestety, w większości szkół nie ma takiego rozwiązania. Przepisy sanitarne nie pozwalają na przekazywanie gotowych posiłków poza stołówkę. W praktyce oznacza to, że nawet jeśli danie jest przygotowane, ale nieodebrane, często po prostu się marnuje.
Jedna z mam, z którą rozmawiałam, opowiadała, że w jej szkole obiady gotuje zewnętrzna firma cateringowa. „Gdy dziecko nie przyjdzie, a nie odwoła się obiadu dzień wcześniej, koszt i tak spada na rodzica. Firma nie ponosi żadnych strat” – mówi. To rozwiązanie wygodne dla dostawców, ale niekoniecznie sprawiedliwe dla rodzin.
Niektóre szkoły próbują szukać kompromisów. W jednej z placówek, o których słyszałam, jeśli dziecko nie zje obiadu, rodzic może go odebrać w pojemniku. W innej nauczyciele pozwalają, by posiłek trafił do świetlicy – wtedy zjadają go inne dzieci. To drobne gesty, ale pokazują, że można znaleźć ludzkie podejście do problemu.

Co mogą zrobić rodzice i jak się przygotować
Niektóre samorządy przyznają, że sytuacja jest delikatna. Z jednej strony szkoły chcą uniknąć strat i bałaganu, z drugiej – trudno wymagać od rodziców, żeby przewidywali chorobę dziecka dzień wcześniej i to najlepiej z samego rana. Dlatego coraz częściej mówi się o potrzebie elastycznych rozwiązań.
Warto rozmawiać z dyrekcją szkoły i radą rodziców. Wspólne wypracowanie zasad może przynieść korzyści wszystkim. Na przykład: odwołanie obiadu rano, jeśli zgłoszenie nastąpi do określonej godziny, mogłoby pozwolić kuchni wykorzystać posiłek inaczej – np. wydać go dziecku, które zapomniało kanapki.
Ja sama po kilku takich sytuacjach zaczęłam planować posiłki domowe na zapas. Kiedy wiem, że może nas czekać choroba, nie zamawiam obiadu na kolejny dzień, choć to oznacza więcej gotowania. To nie jest rozwiązanie idealne, ale przynajmniej nie wyrzucam pieniędzy w błoto.
Rodzice coraz częściej apelują też o zmianę podejścia do tematu w skali systemowej. Jeśli dziecko ma nagłą chorobę, może warto, żeby szkoła umożliwiła elastyczne odwołanie obiadu – tak jak w przypadku wizyty u lekarza czy zajęć dodatkowych. W końcu to nie rodzic decyduje o gorączce czy kaszlu, a dzieci chorują niezależnie od regulaminu.
Zobacz też: Przez Librusa wyrasta pokolenie oferm. „Mój syn nawet nie wie, na którą ma do szkoły”