Sąsiedzka afera o rowerek na klatce. „Życie w bloku to nie prywatny folwark”
„Trzymam rower synka w bagażniku. Codziennie pakuję, codziennie wyjmuję. A sąsiadka po prostu zostawia swój na klatce i mówi, że przecież ‘nikomu nie przeszkadza’” – pisze do nas Zuza, mieszkanka jednego z warszawskich bloków z wielkiej płyty. I pyta: gdzie kończy się wygoda, a zaczyna bezmyślność?

Stare osiedle, stary problem: gdzie zmieścić te rzeczy?
Zuza mieszka z rodziną na starym osiedlu. Blok jak blok – poszarzały, z lat 70., bez windy, bez komórek lokatorskich i miejsca na dodatkowy sprzęt. Rowerek syna? Trzyma na parkingu, w bagażniku.
– Nie mam piwnicy, a te, które są, nadają się co najwyżej na słoiki. Klatka wąska, korytarz jeden, ludzie starsi, schorowani. Nie zostawię tam niczego, nawet na chwilę – pisze w liście do redakcji. – Rower synka codziennie pakuję do auta i z powrotem. Nie z wygody. Z rozsądku.
Jak tłumaczy, nie chodzi o to, że nie ma miejsca. Chodzi o zasady. I o to, że gdyby coś się stało, klatka schodowa powinna być wolna. Ale nie wszyscy tak to widzą.
„Mały jest, da się przesunąć”
Od kilku miesięcy piętro niżej rowerek innego dziecka stoi na klatce. Czasem też hulajnoga, czasem wózek. Zuza mówi: próbowała rozmawiać. Spokojnie, sąsiedzko. Bez efektu.
– Zwróciłam uwagę, że to zagrożenie. Że tak nie można. A ona wzruszyła ramionami i powiedziała: „Mały jest. W razie pożaru przecież go przesunę” – relacjonuje.
Dla sąsiadki to nic wielkiego. Dla Zuzy – początek większego problemu. – Klatka to nie schowek. . Zaczyna się od rowerka, a potem ktoś trzyma wózek, kartony, stare meble. I nagle przejścia nie ma – pisze.
Administracja podobno reagowała: wywiesiła kartki, przypomniała o przepisach. Bez skutku. – Bo jak nie egzekwujesz, to ludzie robią, co chcą. A potem słyszysz: „Przecież nikomu to nie przeszkadza”.
O doświadczeniach z sąsiadką. „Nie chcę wojny, ale nie będę milczeć”
Zuza podkreśla: nie szuka awantury. – Mam dziecko. Nie chcę żyć w konflikcie z sąsiadką, którą spotykam co rano. Ale nie mogę przechodzić obojętnie obok rzeczy, które są po prostu niebezpieczne.
Myśli o oficjalnym zgłoszeniu do spółdzielni. Może nawet do straży pożarnej. Ale – jak wielu z nas – waha się. Bo przecież „to tylko rowerek”.
– Ale właśnie od takich „tylko” zaczynają się tragedie. Od „tylko na chwilę”, „zaraz go przestawię”. Ja nie chcę sprawdzać, co będzie, gdy ten rowerek naprawdę komuś zablokuje drogę – pisze.
I kończy: – Czasem mam wrażenie, że nasi sąsiedzi chcą mieć dzieci, wygodę, swobodę i jeszcze pochwałę za zaradność. Ale życie w bloku to nie prywatny folwark. To wspólna odpowiedzialność. A na klatce – obowiązują wszystkich te same zasady.
A Wy – co zrobilibyście na miejscu Zuzy? Przymknęlibyście oko i omijali rowerek w milczeniu? A może zadzwonilibyście do administracji albo zgłosili sprawę dalej? Czekamy na Wasze opinie i historie – piszcie do nas na: redakcja@mamotoja.pl
Zobacz też: Do matki z pociągu: przypadkiem podsłuchałam, co mówiłaś córce. I bardzo współczuję wam obu