„Stara krowa” – padło w szatni. Odpowiedziałam i zrobiło się ciszej niż w kościele
Czasem wystarczy jedno słowo, żeby w szatni zrobiło się ciszej niż w kościele. Wystarczy jedno zdanie, żeby nagle spojrzenia wszystkich rodziców skupiły się na tobie.

Był zwyczajny, nerwowy poranek. Kto ma dzieci w przedszkolu, ten wie, że takie chwile to małe pole bitwy. Kurtki, buty, czapki, rękawiczki – wszystko musi znaleźć swoje miejsce, a dzieci akurat wtedy mają najwięcej do powiedzenia i najmniej chęci do współpracy.
W szatni tłum, każdy w pośpiechu. Jedna mama poprawiała synkowi kaptur, druga próbowała przekonać córkę, że kalosze naprawdę są dziś lepsze niż balerinki. Ja pochylona nad moim najmłodszym, kiedy kątem ucha usłyszałam komentarz.
– No serio, ta stara krowa znowu się wpycha – powiedziała jedna z mam, niby półgłosem, ale na tyle głośno, że wszyscy usłyszeli.
Uderzenie w samo serce
Nie wiedziałam, czy to o mnie. Może o innej mamie, która akurat próbowała szybciej ubrać dziecko, żeby zdążyć do pracy. Ale to w zasadzie nie miało znaczenia. Takie słowa w miejscu, gdzie nasze dzieci mają się uczyć współpracy, szacunku i empatii? Poczułam, że gotuje się we mnie.
Bo czy naprawdę musimy tak siebie traktować? Czy naprawdę musimy się obrażać w szatni, w której jesteśmy codziennie razem – my, dorośli ludzie, którzy w teorii powinni być dla siebie wsparciem?
Zanim zdążyłam się powstrzymać, podniosłam głowę i powiedziałam:
– Jeśli ktoś tu wygląda jak „stara krowa”, to tylko dlatego, że zapomniał, jak się mówi do drugiego człowieka z szacunkiem.
Zapadła cisza. Tak gęsta, że można ją było kroić nożem. Dzieci jeszcze coś podśpiewywały, ale dorośli zamarli. Ktoś przestał wiązać buty, ktoś odwrócił wzrok, ktoś udawał, że bardzo skupia się na zamku od kurtki. Ta mama, która rzuciła komentarz, zaczerwieniła się i spuściła głowę.
Kto tu daje przykład?
Wyszłam wtedy z szatni z bijącym sercem, ale i z poczuciem, że musiałam to powiedzieć. Bo jak inaczej nasze dzieci mają nauczyć się szacunku, jeśli codziennie widzą, że my – dorośli – sami go sobie odmawiamy?
Mówimy dzieciom: „nie wolno wyzywać kolegów”, „szanuj innych”, „nie dokuczaj”. A chwilę później w obecności tych samych dzieci potrafimy rzucić: „stara krowa”, „idiotka”, „leniwa matka”. One słyszą i uczą się, że to jest w porządku.
Szatnia jak lustro
Od tamtej pory inaczej patrzę na te poranne zbiórki. Szatnia w przedszkolu czy szkole to nie tylko miejsce, gdzie wkładamy buty dzieciom i podajemy plecaki. To lustro – pokazuje, jakie wartości naprawdę niesiemy ze sobą.
Możemy się w tym lustrze zobaczyć jako zmęczone mamy i ojcowie, którzy jednak potrafią być dla siebie życzliwi. Albo jako ludzie, którzy w pośpiechu gubią podstawowe zasady. Wybór należy do nas.
Afera, która ucichła
Nie było dalszej kłótni, nie było awantury. Ale przez kilka dni w szatni czułam, że coś się zmieniło. Komentarze były cichsze, a niektórzy zaczęli nawet mówić sobie „dzień dobry”. Może ktoś naprawdę się zastanowił, zanim następnym razem otworzył usta.
Nie wiem, czy ta mama zrozumiała, jak bardzo jej słowa były krzywdzące. Ale wiem, że moje dziecko tego dnia wyszło z szatni razem ze mną i powiedziało:
– Mamo, fajnie, że powiedziałaś.
I to był dla mnie największy dowód, że czasem warto się odezwać, nawet jeśli w pierwszej chwili w szatni robi się cisza, jak makiem zasiał.
Zobacz także: Mój syn wrócił z przedszkola z płaczem. Tak nauczycielki poniżają dzieci pod płaszczykiem zabawy