„Świetlice powinny być czynne od 6 rano”. Rodzice nie mają co zrobić z dziećmi
W dyskusji o szkolnych świetlicach pojawiają się głosy rodziców, którzy proszą, by były otwierane wcześniej – nawet od 6 rano. To nie kaprys, lecz desperacka próba pogodzenia pracy z wychowaniem dzieci.

„Czuję się winna, ale nie mam wyjścia”
– Wiem, że to brzmi okrutnie, ale chciałabym, żeby świetlica była otwarta już od 6 rano – przyznaje pani Marta, mama 7-letniej Oli.
– Wychowuję córkę sama, pracuję na zmiany, często od 6:00 do 14:00. Gdy mam poranną zmianę, po prostu nie wiem, co zrobić z dzieckiem. Muszę kombinować. Na szczęście starsza sąsiadka zgadza się, żeby raz czy dwa w tygodniu Ola została u niej, zanim pójdzie do szkoły. Ale to trudne – i dla mnie, i dla niej. Nie chcę nikogo obarczać, a nie mam rodziny w pobliżu.
Pani Marta mówi, że czuje się winna i rozumie, że taka zmiana byłaby dużym obciążeniem dla szkół oraz samych pedagogów. – Wiem, że nauczyciele też mają swoje życie, ale system powinien to jakoś rozwiązać. Przecież wiele osób w Polsce zaczyna pracę o 6:00 – dodaje.
„Nie chodzi o wygodę, tylko o przetrwanie dnia”
W tej dyskusji coraz częściej pojawia się pytanie, dla kogo właściwie skonstruowany jest szkolny system. Dzieci mają lekcje od 8:00, ale rodzice – zwłaszcza ci pracujący w handlu, usługach czy instytucjach publicznych – są w pracy dużo wcześniej. Świetlica, która otwiera się o 7:00, nie rozwiązuje problemu, lecz go pogłębia.
– Pracuję w sklepie, zaczynam o 6:30. Dojazd zajmuje mi pół godziny. Gdyby świetlica była czynna od 6:00, mogłabym odprowadzić dziecko sama i spokojnie pojechać do pracy – mówi pani Aneta, mama ośmiolatka. – A tak? Codziennie ktoś inny musi pomagać. Raz teściowa, raz sąsiadka, raz starsza córka. To ciągła łamigłówka, w której każdy element może się rozsypać.
Rodzice często podkreślają, że nie chodzi im o luksus, lecz o przetrwanie dnia bez poczucia winy i chaosu. O to, by rano nie zaczynać od stresu i telefonów z pytaniem: „Kto dziś zaprowadzi dziecko?”.
„Rodzice nie chcą zrzucać odpowiedzialności, tylko trochę normalności”
Pani Karolina, mama trójki dzieci, zwraca uwagę, że przedszkola są dużo bardziej elastyczne. – Tam dzieci mogą przyjść już przed siódmą, u mnie przynajmniej tak jest, w naszej placówce. A w szkołach nikt o tym nie myśli. Jakby dziecko z dnia na dzień stawało się samodzielne tylko dlatego, że skończyło siedem lat – mówi.
W jej opinii problem tkwi w samym podejściu do organizacji szkolnego dnia. – System oświaty jest zbudowany pod rytm pracy sprzed trzydziestu lat, gdy jeden rodzic był w domu. Teraz większość rodzin pracuje pełny etat, wiele osób samotnie wychowuje dzieci, a szkoła jakby wciąż tego nie zauważała – dodaje.
Rodzice nie chcą zrzucać odpowiedzialności, tylko mieć poczucie, że nie są sami z niemożliwym wyborem między dzieckiem a pracą. Mówią o potrzebie normalności – by szkoła była miejscem, które naprawdę wspiera rodzinę, a nie tylko ją ocenia.
Zmęczony system, zmęczone dzieci
Coraz częściej mówi się, że problem świetlic to tylko fragment większej układanki. Wczesne godziny, długie popołudnia w przepełnionych salach i brak realnej przestrzeni do odpoczynku sprawiają, że dzieci są zmęczone już po kilku tygodniach roku szkolnego. Rano – tłok i hałas w świetlicy, potem sześć godzin lekcji, a po południu kolejne czekanie, aż rodzice skończą pracę.
To, co miało być wsparciem, coraz częściej staje się formą przymusowej opieki, w której nikt nie czuje się dobrze – ani dzieci, ani nauczyciele, ani rodzice. Dyskusja o wcześniejszym otwarciu świetlicy to więc nie tylko temat logistyczny, ale też symboliczny. To pytanie o to, jak szkoła może być naprawdę dostosowana do życia rodzin, które istnieją tu i teraz, a nie do wyobrażenia o idealnym systemie sprzed lat.
Zobacz także: Smutna prawda o szkolnych świetlicach. „Te dzieci nigdy nie polubią szkoły”