Świetlice szkolne powinny być czynne do 20. Nauczycielkom się nudzi, a ja nie mam co zrobić z dzieckiem
Mam córkę w drugiej klasie podstawówki. Kocham ją nad życie, ale odkąd poszła do szkoły, żyję w nieustannym stresie. Dlaczego? Bo pracuję na zmiany i codziennie kombinuję, jak zorganizować jej opiekę po lekcjach. Świetlica szkolna zamyka się zdecydowanie za wcześnie, a nauczycielki – zamiast pomóc – wychodzą do domu. A ja zostaję z problemem, którego nie potrafię rozwiązać.

Świetlica w szkole mojej córki jest czynna do godziny 17:00. Brzmi w porządku, dopóki ktoś pracuje od 8 do 16 i ma biuro pięć minut od szkoły. Ja pracuję na zmiany: raz kończę o 14, innym razem o 18, a bywa i tak, że wracam dopiero po 20. I co wtedy? Mam dzwonić po babcię, sąsiadkę, koleżankę z pracy?
Owszem, staram się układać grafik tak, żeby pasował do planu córki, ale nie zawsze się da. Życie to nie puzzle, które idealnie się ułożą. Bywa, że córka siedzi u znajomej rodziny, innym razem muszę brać wolne. Tylko że ile razy można brać wolne? Pracodawca nie będzie wiecznie rozumiał, że muszę biec po dziecko.
I wtedy patrzę na szkołę, w której świetlica świeci pustkami już o 15.30. Nauczycielki stoją, rozmawiają, przeglądają telefony. „Nie ma dzieci, więc kończymy” – słyszę. A ja pytam: może właśnie dlatego nie ma dzieci, że świetlica działa tylko na pół gwizdka?
Nie wszyscy mają babcie i ciocie na zawołanie
Denerwuje mnie przekonanie, że każdy rodzic ma w zanadrzu armię pomocników. „Niech babcia odbierze”, „może starsze rodzeństwo pomoże”, „wynajmij opiekunkę” – to rady, które słyszę. Tylko że ja nie mam rodziny na miejscu, a opiekunka kosztuje więcej, niż mogę zapłacić.
Dlaczego w XXI wieku, w czasach kiedy mówi się o równości szans i wspieraniu pracujących rodziców, nikt nie pomyśli o tak prostej rzeczy, jak wydłużenie godzin świetlicy? Do 18, a najlepiej do 20. Wiem, że wielu rodziców by z tego skorzystało. Bo nie każdy kończy pracę o 15.30 i nie każdy może wyrwać się wcześniej.
Świetlica tylko „dla ozdoby”
Wiem, że szkoła ma uczyć. Ale szkoła to też miejsce, które ma wspierać rodziny. Świetlica nie jest dodatkiem, tylko podstawowym elementem tej układanki. Dzieci powinny mieć gdzie bezpiecznie poczekać na rodziców. Mogłyby odrabiać lekcje, rysować, bawić się. I nie mówmy, że to „za długo” – wiele dzieci i tak siedzi z tabletem w domu do późna. Czy nie lepiej, żeby ten czas spędziły z rówieśnikami, pod opieką dorosłych?
Nie twierdzę, że nauczycielki mają pracować po nocach. Ale może szkoły powinny zatrudniać dodatkowych wychowawców, studentów pedagogiki, osoby, które chętnie dorobią i jednocześnie odciążą rodziców? Rozwiązań jest wiele. Potrzeba tylko dobrej woli i zrozumienia, że świat nie kończy się o 16.00.
Piszę ten list, bo mam wrażenie, że głos takich rodziców jak ja – pracujących zmianowo, bez babć i cioć do pomocy – w ogóle się nie liczy. A przecież nasze dzieci nie są gorsze, tylko dlatego, że mama pracuje do 20. Chcę, by miały bezpieczne miejsce w szkole, a nie żeby były piłeczką przerzucaną od drzwi do drzwi. I wierzę, że to możliwe.
Napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl
Zobacz także: Bezczelna wiadomość od nauczycielki w Librusie: poszło o śniadaniówkę córki. „Poproszę…”