„Syropkowi rodzice” to już plaga. Panie w przedszkolu mogą tylko prosić: „Wszyscy się boimy”
Każdej jesieni powraca ten sam cichy rytuał – kubeczek, łyżeczka, różowy syrop i udawanie, że wszystko jest w porządku. Nauczycielki przedszkolne potwierdzają, że nie mają już sił.

Pamiętam to jak dziś. W szatni gwar, maluchy zdejmują kurtki, a między nimi krąży mama z termosem i małą buteleczką. „Tylko łyżeczkę” – mówi szeptem, kiedy podaje dziecku coś różowego w plastikowym kubeczku. Dopiero po chwili orientuję się, że to syrop przeciwgorączkowy. Dziecko ma zarumienione policzki, oczy jak szkło. Wtedy nie chciałam się wtrącać, ale dziś wiem, że powinnam. Bo właśnie tak wygląda początek tego, co przedszkolne panie nazywają „syropową plagą”.
Z roku na rok sezon na infekcje zaczyna się wcześniej. Kaszel, katar, gorączka – wszystko to stało się codziennością w salach pełnych maluchów. Ale nie dlatego, że dzieci są słabsze. Coraz częściej to my, rodzice, jesteśmy po prostu zdesperowani. Urlop się skończył, babcia daleko, a przełożony krzywo patrzy na kolejne zwolnienie. I wtedy przychodzi pokusa: „daj mu syrop, może przetrwa dzień” − dosłownie taką radę usłyszałam kiedyś od znajomej.
Przedszkolne realia: „Nie mamy już siły prosić, żeby nie przyprowadzać chorych dzieci”
Rozmawiałam ostatnio z nauczycielką z warszawskiego przedszkola. Powiedziała mi wprost: „Nie mamy już siły. Dzieci z gorączką trafiają do nas codziennie. Rano jeszcze jako tako, ale po obiedzie płaczą, zasypiają na dywanie, mają rozpalone czoła. Rodzice nie odbierają telefonów, tłumaczą, że ‘pewnie się spocił’. A my się boimy – o te dzieci i o siebie”.
Słuchałam tego z poczuciem bezradności. Bo sama wiem, jak wygląda życie rodzica w biegu. Kiedy kalendarz pęka w szwach, a praca nie czeka, łatwo usprawiedliwić swoje decyzje. Tyle że konsekwencje spadają na wszystkich – chore dziecko zaraża pół grupy, opiekunki chorują, a za tydzień wszystko zaczyna się od nowa.
Problem nie jest nowy, ale w ostatnich latach przybrał na sile. Po pandemii wielu rodziców wróciło do pracy z poczuciem, że „nie można już sobie pozwolić na kolejne L4”. Firmy skróciły limity pracy zdalnej, a dziadkowie coraz częściej mieszkają w innych miastach. W efekcie rodzic, który powinien zadbać o zdrowie dziecka, staje się jego nieświadomym zagrożeniem.
„Syropowi rodzice” – nowy znak czasu i ogromne poczucie winy
Wielu rodziców, z którymi rozmawiam, przyznaje, że czują się uwięzieni między obowiązkami a rozsądkiem. „Nie chciałam, ale nie miałam wyjścia” – słyszę od jednej z mam. „Dostał syrop rano, bo nie miałam z kim go zostawić. W pracy by mnie zwolnili”. To słowa pełne strachu i wyrzutów sumienia, ale też pokazujące, że brakuje nam systemowego wsparcia.
Z drugiej strony w przedszkolach narasta frustracja. Nauczycielki wiedzą, że nie mogą odesłać dziecka bez zgody rodziców. Wiedzą też, że kiedy dzwonią po mamę lub tatę, często słyszą: „zaraz przyjadę” – i czekają trzy godziny. W tym czasie dziecko leży w kącie, z gorączką i łzami w oczach.
To już nie kwestia złej woli, lecz błędnego koła. Rodzice boją się utraty pracy, przedszkola nie mają narzędzi, a cierpią dzieci. Wystarczyłoby kilka dni odpoczynku w domu, żeby choroba nie rozlała się na całą grupę. Zamiast tego infekcje krążą jak niekończąca się karuzela.

Jak przerwać to błędne koło? Kilka rzeczy, które możemy zrobić już teraz
Nie mam prostych recept, ale wiem jedno: rozmowa pomaga. Kiedy kilka lat temu moja córka była w przedszkolu, w grupie pojawił się pomysł „zdrowego tygodnia”. Rodzice wspólnie ustalili, że jeśli dziecko ma gorączkę, kaszel lub wyraźnie źle się czuje, zostaje w domu – bez wyjątków. Początki były trudne, ale po miesiącu liczba infekcji spadła o połowę. To był pierwszy sygnał, że jednak da się coś zmienić.
Oto kilka rzeczy, które naprawdę działają:
- Wspólne zasady – kiedy rodzice tworzą jednolity front, presja znika. Nie ma już „bo inni też przyprowadzają”.
- Zaufanie do wychowawców – panie w przedszkolu nie są wrogami, tylko sojusznikami. Warto ich słuchać, nie podważać decyzji.
- Plan awaryjny – warto mieć „sieć wsparcia”: kogoś, kto może przejąć dziecko w nagłej sytuacji. To może być sąsiadka, znajoma mama, ciocia.
- Edukacja – dzieci szybciej uczą się odpowiedzialności, kiedy widzą, że choroba to nie kara, tylko sygnał od ciała, że trzeba odpocząć.
Wiem, że to wszystko łatwiej powiedzieć niż zrobić. Ale jeśli choć jedna mama zamiast syropu rano wybierze telefon do szefa z prośbą o dzień wolny – to już zmiana na lepsze.
Zanim sięgniecie po syrop, zróbcie krótką przerwę i zadajcie sobie jedno pytanie: czy to pomoże dziecku, czy tylko mnie? Czasem kilka dni odpoczynku może zdziałać więcej niż cały arsenał leków. Dzieci potrzebują nie tylko zdrowia fizycznego, ale też poczucia, że są ważniejsze niż nasze obowiązki.
Zobacz też: Matka 3-latka: pracuję do 17, a przedszkole zamykają o 16. Mam iść na bezrobocie?