Reklama

Szkoła mojego dziecka właśnie ogłosiła termin zebrania. Godzina 16:00, w środku tygodnia. Nie 17:30 ani 18:00, jak byłoby to logiczne dla pracujących rodziców. Nie – 16:00. W samym środku dnia pracy. „Wtedy nauczyciele mają jeszcze dyżur, więc to najwygodniej” – tłumaczy wychowawczyni. Dla kogo wygodniej? Bo na pewno nie dla mnie i setek innych rodziców, którzy o tej porze dopiero kończą wideokonferencje, odbierają telefony od klientów albo stoją w korku w drodze z biura.

Zderzenie dwóch światów

Mam wrażenie, że między światem rodziców pracujących zawodowo a światem szkoły istnieje mur. Gruby, betonowy mur zbudowany z przyzwyczajeń i przekonań sprzed lat. W 2025 roku wciąż organizuje się zebrania o 16:00, jakby każdy z nas miał etat od 7 do 15 i babcię pod ręką.

Nie mam. Pracuję do 17:00. Jak większość znajomych rodziców, którzy funkcjonują w świecie, gdzie elastyczne godziny pracy to często tylko hasło w ogłoszeniu rekrutacyjnym. I tak, mogę próbować się zwolnić, wziąć godzinę na żądanie albo „nadrobić później”. Ale ile razy można? I dlaczego to rodzice mają się dopasowywać, a nie szkoła, która przecież też powinna być partnerem w wychowaniu dziecka?

„To tylko pół godziny” – słyszę

Zawsze wtedy mam ochotę zapytać: a dla kogo tylko? Dla nauczycielki, która po 16:30 jest już w domu? Czy dla rodzica, który po drodze musi się teleportować, bo nawet GPS nie przewiduje takiego tempa?

Kiedyś usłyszałam od wychowawczyni, że „większość mam i tak już wtedy odbiera dzieci, więc to najlepszy moment”. Może większość, ale nie wszystkie. I w tym właśnie tkwi problem – w założeniu, że to „mama” będzie, że „mama” się dostosuje, że „mama” znajdzie sposób. A jeśli nie – to pewnie kariera ważniejsza niż dziecko.

Gdzie kończy się empatia systemu

Nie mam pretensji do konkretnej nauczycielki. Wiem, że dla nich też te spotkania bywają obciążeniem. Ale problem jest szerszy. Z jednej strony szkoła mówi o partnerstwie i współpracy z rodzicami, z drugiej – daje komunikat: „zebranie o 16:00, obecność obowiązkowa”.

Czy ktoś w ogóle próbuje się zastanowić, jak wygląda dzień przeciętnej mamy lub taty? Że po ośmiu godzinach pracy jeszcze trzeba odebrać dziecko, zrobić zakupy, ugotować kolację, pomóc w lekcjach. A może by tak raz w roku wyjść nam naprzeciw? Zorganizować spotkanie o 18:00, a dla chętnych – online?

Technologia, która mogłaby pomóc

Najbardziej absurdalne jest to, że rozwiązania są dosłownie na wyciągnięcie ręki. Wideospotkania, grupy na Teamsie czy WhatsAppie, krótkie nagrania z omówieniem spraw organizacyjnych – to wszystko działa w firmach, fundacjach i nawet w grupach rodziców. A szkoła wciąż tkwi w świecie papierowych kartek z przypomnieniami i tablic ogłoszeń przy wejściu.

Nie chodzi o to, by nauczyciele pracowali po godzinach. Chodzi o elastyczność. O uznanie, że świat się zmienił, a rodzice – zwłaszcza ci młodsi – żyją w innych realiach. Zebranie online nie zabiera więcej czasu, a może dać poczucie, że naprawdę jesteśmy w tym razem.

Poczucie winy, które wraca jak bumerang

Za każdym razem, gdy nie mogę być na zebraniu, czuję ukłucie winy. Jakbym zawiodła. Jakbym była „tą matką, której nigdy nie ma”. Wiem, że nie jestem sama. Wiem, że wielu rodziców czuje to samo – bezsilność wobec systemu, który zakłada, że ktoś musi się poświęcić. I najczęściej tą osobą jest kobieta.

Nie chcę już wybierać między pracą a uczestnictwem w życiu szkolnym mojego dziecka. Chcę tylko, żeby ktoś zrozumiał, że rodzicielstwo w XXI wieku wymaga współpracy, a nie stawiania rodziców pod ścianą.

Nie wiem, czy coś się zmieni. Ale może wystarczy, że zaczniemy o tym mówić. Może jeśli więcej z nas zapyta: „Czy naprawdę musi być o 16:00?”, to ktoś w końcu odpowie: „Nie, nie musi”.

Bo szkoła to nie tylko miejsce dla dzieci. To też przestrzeń dla dorosłych – rodziców, którzy próbują pogodzić bycie tu i teraz z rzeczywistością, w której każda minuta jest na wagę złota.

A może to właśnie o 16:00 powinniśmy mieć jedno wspólne spotkanie – nie w klasie, ale w świadomości, że elastyczność to nie fanaberia. To zwykły szacunek.

Zobacz także: Dołączyłam do grupy dla nastolatków. Wystarczyły 2 dni i zrozumiałam, jak bardzo się mylimy

Reklama
Reklama
Reklama