Tak poniżają rodziców w szkole. Na zebraniu padło 1 pytanie i wszyscy od razu spiekli raka
Nie spodziewałam się, że na zwykłym zebraniu w szkole mojego syna poczuję się jak uczennica na dywaniku. To, co miało być spokojnym spotkaniem, zamieniło się w spektakl zawstydzania dorosłych ludzi.

Atmosfera jak na lekcji, a nie na spotkaniu dorosłych
Mój syn chodzi do czwartej klasy. To miał być zwykły wieczór w jego szkole – przyjść, posłuchać wychowawczyni, ustalić sprawy klasowe i wrócić do domu. Tymczasem już na samym początku zebrania wydarzyło się coś, co sprawiło, że cała sala rodziców poczuła się jak uczniowie w podstawówce.
Nowa wychowawczyni, stojąc przed nami z rękami skrzyżowanymi na piersi, zadała pytanie tonem, który był daleki od miłego: „Kto zgłasza się na przewodniczącego klasy i do trójki klasowej?”. Brzmiało to nie jak prośba, tylko jak polecenie. Spojrzała na nas tak, jak patrzy się na dzieci, gdy oczekuje się szybkiej odpowiedzi na lekcji.
Cisza była długa, niezręczna, aż w końcu każdy zaczął odchrząkiwać i nerwowo zerkać w telefon, jakby nagle miał sto ważnych wiadomości. Wiem, że to głupia sytuacja, co roku jest to samo, nikt nie pali się do dodatkowych obowiązków w szkole. Ale tym razem atmosferę od razu na początku zepsuła nauczycielka.
Zawstydzanie zamiast wsparcia
Chciałabym napisać, że pani potraktowała nas z wyrozumiałością, że wywiązała się rzeczowa dyskusja o zadaniach i roli trójki klasowej, ale stało się odwrotnie. Kiedy nikt nie podniósł ręki, usłyszeliśmy, że „rodzice są tacy leniwi, że chyba trzeba będzie losować”.
Te słowa uderzyły nas jak policzek. Poczułam, że wszyscy się kurczą w ławkach, czerwienią, chowają wzrok. Nagle dorosłe osoby, które pracują, prowadzą domy, wychowują dzieci, zostały potraktowane jak niesforne maluchy, które boją się przyznać do winy.
Patrzyłam na znajome twarze i widziałam w nich dokładnie to samo: zażenowanie i wstyd. Naprawdę nie można było podjąć z nami jakiejś rozmowy? Co to w ogóle jest za podejście, ton i epitety kierowane w stronę rodziców przez pedagoga?
Zdecydowałam się przerwać tę farsę
Siedziałam chwilę z myślą, że to przecież nie tak powinno wyglądać. Że współpraca rodziców ze szkołą nie polega na tym, żeby kogoś zmuszać albo stawiać pod ścianą. W końcu podniosłam rękę i powiedziałam: „Zgłaszam się na przewodniczącą, proszę mnie wpisać”. Zrobiłam to nie dlatego, że marzyłam o tej funkcji. Zrobiłam to, żeby zakończyć tę farsę i oszczędzić innym jeszcze większego wstydu.
Wracałam do domu z mieszanką złości i smutku. Bo przecież szkoła powinna być miejscem, gdzie uczymy dzieci wzajemnego szacunku, a nie miejscem, gdzie dorośli muszą znosić takie upokorzenia. Piszę ten list, bo wierzę, że rodzice zasługują na to, by traktować ich jak partnerów, a nie jak uczniów, których można zawstydzić i postawić do kąta.
Helena
Napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl
Zobacz też: Puszczam mojego 7-latka samego do szkoły. To tylko kilka przystanków, przynajmniej nie będzie fajtłapą