To 1 zdanie od nauczyciela to alarm. „Od razu żądaj wyjaśnień”
To jedno zdanie może zabrzmieć niewinnie, ale potrafi zmienić sposób, w jaki patrzymy na własne dziecko. Zamiast pomagać, potrafi przykleić łatkę, której trudno się potem pozbyć.

Pamiętam rozmowę z nauczycielką mojego syna, kiedy usłyszałam: „On jest po prostu leniwy”. To jedno zdanie zabrzmiało jak wyrok. Wróciłam do domu z ciężarem w sercu. Przez chwilę naprawdę uwierzyłam, że może coś jest z nim nie tak, że może faktycznie się nie stara. Dopiero po kilku dniach dotarło do mnie, jak bardzo takie słowa potrafią zranić – i dziecko, i rodzica.
Dziecko nie jest „leniwe” – jest niezrozumiane
Etykietki są wygodne. Dają pozorne poczucie, że problem został nazwany, więc już wiadomo, co robić. Ale nazwanie dziecka „leniwym” niczego nie rozwiązuje. To jak zamknięcie drzwi, zanim ktokolwiek spróbuje wejść i zobaczyć, co naprawdę dzieje się w środku.
Dziecko, które nie chce odrabiać lekcji, nie zawsze jest leniwe. Czasem się boi, że i tak zrobi źle. Czasem nie rozumie materiału, ale wstydzi się przyznać. Czasem po prostu jest zmęczone, bo świat wokół niego wymaga zbyt wiele.
„Niegrzeczne”, „niezorganizowane”, „nieuważne” – słowa, które zostają na długo
Każdy z nas pamięta jakąś etykietkę z dzieciństwa. „Złośnica”, „marzyciel”, „niezdara”, „wieczny spóźnialski” – niby drobiazgi, a jednak zostają w głowie na lata. Takie określenia budują w dziecku przekonanie, że to, co słyszy o sobie, jest prawdą. A kiedy słyszy to od nauczyciela – osoby, której ufa i której zdanie ma ogromne znaczenie – przyjmuje to niemal jak fakt.
Miałam kiedyś rozmowę z mamą dziewczynki, o której w szkole mówiono, że jest „niezorganizowana”. Okazało się, że mała miała problemy z koncentracją, ale nikt nie zapytał dlaczego. Nikt nie pomyślał, że może potrzebuje innego sposobu nauki, więcej przerw, spokojniejszego tempa. Zamiast tego usłyszała, że jest „bałaganiarą”. Po kilku miesiącach sama tak o sobie mówiła.
Rodzice często powtarzają te same etykietki w domu – nieświadomie. Bo skoro nauczyciel tak powiedział, to pewnie ma rację. I w ten sposób błędne koło się zamyka. Dziecko, które słyszy, że jest „niegrzeczne”, zaczyna wierzyć, że nic innego od niego się nie oczekuje. A wtedy faktycznie zaczyna zachowywać się tak, jak o nim mówią.

Zanim uwierzysz w to zdanie, zapytaj: „Dlaczego?”
Wielu nauczycieli ma dobre intencje – chcą pomóc, zwrócić uwagę na problem, ale czasem nieświadomie robią krzywdę. Kiedy słyszysz zdanie zaczynające się od słów: „Dziecko jest…”, zatrzymaj się. Nie przyjmuj tego jak diagnozy. To moment, w którym warto spokojnie, ale stanowczo powiedzieć: „Proszę mi powiedzieć, co konkretnie pani zauważyła? Co dokładnie się dzieje?”.
Dziecko nie jest swoim zachowaniem – ono coś przez to zachowanie pokazuje. Może to wołanie o uwagę, o wsparcie, o zrozumienie. Zadaniem dorosłych – zarówno nauczycieli, jak i rodziców – jest spróbować to odczytać, a nie zaszufladkować.
Czasem wystarczy zmiana podejścia. Zamiast mówić: „Jesteś nieuważny”, lepiej zapytać: „Co mogę zrobić, żeby było ci łatwiej się skupić?”. Zamiast: „Jesteś leniwy”, można powiedzieć: „Widzę, że coś cię zniechęca. Co to jest?”. To nie są tylko słowa – to otwarcie przestrzeni na rozmowę, zrozumienie i empatię.
Szkoła bez etykietek – czy to możliwe?
Marzę o szkole, w której dzieci nie są oceniane przez pryzmat „łatwych” słów. W której nauczyciel, zamiast stawiać diagnozę, szuka przyczyny. Gdzie współpraca z rodzicami nie polega na przekazywaniu listy wad ucznia, tylko na wspólnym szukaniu rozwiązań.
Trudności są częścią nauki i dorastania. Ale sposób, w jaki o nich mówimy, ma ogromne znaczenie. Słowa mogą budować albo niszczyć. Każde „Dziecko jest…” powinno kończyć się nie etykietką, ale zrozumieniem.
Więc jeśli usłyszysz od nauczyciela zdanie, które brzmi jak wyrok – nie bój się zapytać. Masz prawo żądać wyjaśnień. Nie bronisz wtedy tylko swojego dziecka – bronisz jego poczucia własnej wartości, które będzie mu potrzebne przez całe życie.
Zobacz też: „Odrabiam za syna prace domowe”. Tak wychowujemy pokolenie dwie lewe ręce