Reklama

Urodzinowy plan był prosty

To miały być jej wymarzone urodziny. Miała skończyć siedem lat. Wyjątkowy wiek – ostatni przed pierwszymi poważnymi szkolnymi obowiązkami, jeszcze z nutką beztroski i dziecięcej magii. Przez wiele tygodni mówiła o jednej rzeczy: lalkowym domku, piętrowym, z windą i kuchnią w stylu retro. Słuchałam tego z uśmiechem i notowałam w głowie – „zapamiętaj, to będzie prezent idealny”.

Reklama

Nie planowałam szaleć finansowo. Ale chciałam, żeby dostała coś, co pokaże: „widzę cię, słyszę cię, jesteś ważna”. Zabrałam ją do sklepu zabawkowego, byśmy wybrały razem. Miała wybrać wersję domku. Ja miałam zapłacić. Tak to miało wyglądać. Ale nie tak się skończyło.

„Mamo, a ty miałaś kiedyś taki domek?”

Zadała to pytanie, patrząc na kolorowe piętra plastikowego domku. Zupełnie nie spodziewałam się tej fali wspomnień. Bo ja nie miałam nigdy domku. Miałam pudełko po butach, w którym urządzałam pokoje z kawałków materiałów i starych spinek. I lalki – odziedziczone po kimś, z pourywanymi kończynami. Moja mama nie mogła mi kupić domku. A nawet gdyby mogła, pewnie i tak byłaby zbyt zmęczona lub zbyt zajęta problemami, by o nim ze mną rozmawiać.

Poczułam, jak w gardle rośnie gula, a oczy robią się wilgotne. Stałam tam, z dzieckiem przy półce z zabawkami, i uderzyło mnie coś jeszcze.

Nie płakałam z braku pieniędzy

To nie była rozpacz nad ceną. Choć nie była niska. To był cios w miękkie miejsce, w to dziecko we mnie, które patrzyło na ten domek z ukrycia. Nagle zobaczyłam, jak bardzo chcę naprawić własne dzieciństwo przez jej urodziny. Jak bardzo pragnę, żeby ona miała to, czego ja nie dostałam. I jak bardzo się boję, że to nie wystarczy – że nawet najlepszy prezent nie zagłuszy tego, czego nie dostałam ja.

Płakałam, bo w tym sklepie zderzyły się dwie dziewczynki: ona – radosna, pełna oczekiwania. I ja – mała, zaniedbana, zapomniana. Zrozumiałam, że nie da się ich rozdzielić. Że każda matka czasem nosi w sobie swoje własne dziecko.

Domki, których nie dostałyśmy

Pewnie nie jestem jedyną matką, którą złamał plastikowy domek. Bo często próbujemy przykleić plaster na stare rany zabawką, prezentem, gestem. Robimy wszystko, by nasze dzieci nie poczuły się tak, jak my kiedyś. Ale czasem ten wysiłek tylko otwiera głębiej to, co próbujemy zakopać.

I nie chodzi o to, by dzieci nie dostawały domków. Wręcz przeciwnie – niech dostają miłość, uwagę, słuchanie, zabawki i wspólne budowanie domków z koców. Ale niech i my znajdziemy czasem miejsce na łzy, które nie są „na pokaz”, które nie dotyczą pieniędzy, a pamięci. Bo tylko wtedy możemy naprawdę dawać – kiedy pozwolimy sobie najpierw poczuć.

Reklama

Urodziny, które coś otworzyły

Kupiłyśmy domek. Największy. Z różową windą i mikroskopijnym tosterem w kuchni. Zapłaciłam bez wahania. Ale ten prezent był nie tylko dla niej. W pewnym sensie – również dla mnie. Dla tamtej małej dziewczynki, która nigdy nie dostała domku, ale dziś – jako dorosła kobieta – może go komuś podarować. I może to wcale nie jest historia o zabawce. Może to jest historia o dorastaniu. I o tym, że czasem najtrudniejsze prezenty to te, które wręczamy sami sobie.

Reklama
Reklama
Reklama