Reklama

Siedzieliśmy przy stole, między nami leżała lista prezentów, plan sprzątania i notatki z tym, co trzeba jeszcze kupić. W pewnym momencie moje dziecko spojrzało na mnie i zapytało:

– Mamo, a czy w te święta znowu się pokłócicie?

Zamarłam. Zrobiło się cicho. Pytanie, które przebiło cały ten chaos, było jak lustro, w którym nagle zobaczyłam wszystko, czego wolałam nie widzieć.

Święta, które mają być „magiczne”

Od lat próbuję zorganizować Boże Narodzenie tak, żeby było jak z reklamy – ciepłe światło, rodzina przy stole, śmiech dzieci, zapach pierników. A jednak co roku kończy się podobnie: nerwy, pośpiech, kłótnie o to, kto zapomniał kupić sos żurawinowy albo dlaczego znowu choinka stoi krzywo.

W środku grudnia wpadam w ten sam schemat – chcę, żeby wszyscy byli szczęśliwi, żeby dom wyglądał jak z Instagrama, żeby dzieci miały wspomnienia z dzieciństwa inne niż moje.
Tylko że w tej pogoni gdzieś gubię sens. I siebie.

Dzieci widzą więcej, niż myślimy

To jedno pytanie mojego dziecka – o kłótnię – wytrąciło mnie z rytmu bardziej niż jakiekolwiek świąteczne przygotowania. Bo uświadomiło mi coś, co pewnie wielu z nas woli przemilczeć: dzieci czują wszystko. Widzą, jak zaciskamy zęby, kiedy ciasto nie rośnie. Słyszą, jak milczymy z partnerem przy kolacji, chociaż niby nic się nie stało. I czują, że „magia świąt” czasem jest tylko próbą przykrycia napięcia grubym kocem z reniferem.

Nie potrzebują perfekcyjnie udekorowanego stołu. Potrzebują spokojnej mamy, która nie wybucha, kiedy zupa się przypali, i taty, który nie przewraca oczami, gdy coś pójdzie nie po jego myśli.

Kiedy dziecko przypomina ci, po co to wszystko

Tamtego wieczoru odłożyłam listy i plan sprzątania. Zamiast tego zaparzyłam kakao i zapaliłam świeczkę. Usiadłyśmy razem przy stole, bez pośpiechu, i zapytałam:
– A jakich świąt byś chciała?
– Takich, żebyśmy się śmiali. I żebyś miała czas, żeby ze mną zrobić pierniczki.

Proste. Dla dziecka to takie oczywiste, a dla dorosłych – niemal nieosiągalne. My, dorośli, potrafimy komplikować nawet to, co najpiękniejsze. Zamiast cieszyć się chwilą, liczymy dni, zakupy i budżet.

Od tamtej rozmowy postanowiłam, że w tym roku nie będę udawać perfekcyjnej pani domu. Nie będę kupować dziesięciu rodzajów prezentów, żeby „było równo”. Nie będę też ścigać się z sąsiadką, która już 1 grudnia ma wystylizowaną choinkę i renifera na balkonie.

W tym roku chcę mieć święta prawdziwe. Z głośnym śmiechem, przypaloną rybą i nieparzystą liczbą talerzy. Chcę, żeby dzieci zapamiętały mnie nie jako zmęczoną kobietę z mopem w ręku, tylko jako mamę, która potrafiła zatrzymać się na chwilę i po prostu być.

Bo to pytanie wraca co roku

Tysiące rodzin w Polsce tuż przed świętami zada sobie to jedno pytanie: czy dam radę wszystko ogarnąć?
A może w tym roku warto zadać inne: czy potrafię odpuścić?

Bo dzieci nie zapamiętają, czy barszcz był z uszkami z grzybami czy z kapustą. Ale zapamiętają emocje. Ton głosu. Sposób, w jaki się do nich uśmiechaliśmy. Ciepło, które stworzyliśmy nie dekoracjami, a obecnością.

„Mamo, niech w te święta będzie po prostu miło”

Zadziwiające, jak często to właśnie dzieci przypominają nam o rzeczach najważniejszych. W świecie, w którym wszystko trzeba mieć „na już”, one potrafią nas zatrzymać jednym zdaniem. Nie pytają o menu, o prezenty, o to, kto do nas przyjdzie. Pytają tylko, czy w te święta znów będzie kłótnia.

Może więc to jest ta odpowiedź, której szukamy co roku – że święta nie są po to, żeby było idealnie. Tylko po to, żeby było razem.

Reklama
Reklama
Reklama