Reklama

Byliśmy z synem w Decathlonie, bo nagle zrobiło się zimno i okazało się, że zeszłoroczne buty są już za małe. Między regałami z kurtkami i czapkami panował weekendowy harmider: dzieci mierzyły, rodzice doradzali, ktoś przymierzał kask.

Reklama

Stałam przy półce, wybierając rozmiar, kiedy usłyszałam ten głos – o ton za głośny, o ton za ostry. Spojrzałam w tamtą stronę i zobaczyłam ojca z córką w różowej kurtce. To był moment, w którym z pozornie zwykłych zakupów zrobiła się scena, której nie mogę wymazać z głowy.

Sobotnia scena z zakupów w Decathlonie

Dziewczynka, może pięcio-, sześciolatka, przymierzała buty. Każde wydawały się niewygodne – za twarde, za sztywne, „nie takie”. To, co w większości domów kończy się westchnieniem albo żartem, tutaj przerodziło się w coś, co pachniało wstydem i strachem.
– Urwę ci tę małą głowę – powiedział mężczyzna, pochylając się w jej stronę.

Powiedział to tonem, który nie zostawiał miejsca na wątpliwość, że żart się skończył. A potem, jakby było mu mało, dodał:
– Najwyżej ci paluchy skrócę.

Dziewczynka zamilkła. Stała z butem w dłoni, ściskając go, jakby od tego zależało jej bezpieczeństwo. Nie patrzyła ani na ojca, ani na matkę. A on, jakby nic się nie stało, rzucił do żony:
– Ty ją taką urodziłaś, składam reklamację.
I się zaśmiał.

Słowa ojca do córki zapadają w pamięci
Słowa ojca do córki zapadają w pamięci fot. AdobeStock/Mniej

Mój syn zamarł

Stałam dwa metry dalej. Mój syn spojrzał na mnie z szeroko otwartymi oczami. Milczałam, czując, jak w środku rośnie coś pomiędzy złością a bezradnością.

Bo co robić w takiej sytuacji? Zwrócić uwagę obcemu mężczyźnie, który może uznać to za prowokację? Przeprosić za cudze słowa, jakby można było wziąć je na siebie?

Wokół nas ludzie udawali, że sznurują buty, sprawdzają metki, przymierzają kurtki. A przecież wystarczyłoby jedno zdanie: „Proszę tak nie mówić do dziecka”. Ale nikt go nie wypowiedział. Ja niestety też milczałam. Czułam, że coś stanęło w moim gardle, może własne wspomnienia z dzieciństwa i nie potrafiłam wydobyć z siebie słowa. Teraz żałuję, że nie stanęłam w obronie tej małej dziewczynki.

Dlaczego słowa tak bolą dzieci

Znam ten ton. Ten z pozoru żartobliwy, w którym ukryta jest pogarda i bezsilność. Wiele osób dorosłych zna go aż za dobrze. Dla dziecka to nie są żarty. To sygnał: boję się ciebie, muszę być ostrożna, nie mogę ufać.

Patrzyłam na tę dziewczynkę i myślałam o tym, że za kilka lat może sama będzie powtarzać te same słowa – do lalek, do psa, do siebie. Bo dzieci uczą się nie tego, co im mówimy, ale tego, jak do nich mówimy.

Cisza, która boli najbardziej

Zastanawiałam się, dlaczego nikt nie reaguje. Czy dlatego, że to „nie nasza sprawa”? Bo boimy się konfliktu? Bo przecież „nic się nie stało”?

Tyle że w tym „nic się nie stało” mieści się wszystko, co potem dorośle w nas pęka. Cisza dorosłych bywa głośniejsza niż krzyk. I może dlatego to właśnie ta scena – nie z filmu, nie z nagrania, ale z codziennego sklepu z butami – została we mnie tak mocno.

Po wyjściu ze sklepu

Wyszliśmy z synem na parking. Przez kilka minut milczeliśmy. W końcu powiedział:
– Ta dziewczynka była taka smutna.
– Mnie też jej żal. I chciałabym, żebyś wiedział, że nikt, nawet rodzic, nie ma prawa tak do ciebie mówić – odpowiedziałam.

Nie wiem, czy to wystarczyło. Ale wiem, że dzieci widzą i słyszą więcej, niż nam się wydaje. Słowa dorosłych nie ulatują w powietrze. One zostają – w ciele, w głowie, w sercu.

Przemoc słowna wciąż bywa lekceważona. Dzieci, które słyszą groźby zamiast granic, uczą się lęku zamiast zaufania.
Wciąż słyszę zdania: „Oj tam, nie przesadzaj”, „To tylko żart”. A przecież to właśnie te „żarty” zostają z nami na lata – jak niewidzialne rany.

Piszę to, bo widział to mój syn, a ja nie zareagowałam. Chcę, żeby wiedział, że można się złościć, nie raniąc. Że można być zmęczonym, ale nie okrutnym. I że słowa mają wagę – większą, niż nam się czasem wydaje.

Reklama

Zobacz także: Słowa córki po powrocie do domu to przykra prawda o nas samych. Uczymy dzieci najgorszego

Reklama
Reklama
Reklama