W tym roku nie kupię wychowawczyni nawet kwiatka. Dostaje pensję, a ja nie jestem bankomatem
Co roku to samo. Październik i klasowa grupa rodziców zaczyna wrzeć: „To co, może po 50 zł od osoby?”, „Zróbmy kosz prezentowy”, „W zeszłym roku daliśmy voucher, teraz wypada coś lepszego”. I ja, jak co roku, przewracam oczami. Ale tym razem powiedziałam głośno to, co myślę: w tym roku nie kupię wychowawczyni nawet kwiatka.

Nie dlatego, że jej nie lubię. Nie dlatego, że nie doceniam jej pracy. Po prostu dlatego, że nauczyciel dostaje pensję za to, co robi. A ja nie jestem bankomatem.
Dzień Nauczyciela to nie konkurs na hojność rodziców
Jeszcze kilka lat temu wszystko wyglądało prosto. Dzieci robiły laurki, przynosiły po jednym kwiatku z ogródka, śpiewały piosenkę. Było wzruszająco, naturalnie. Dziś to raczej wyścig, kto wymyśli bardziej efektowny prezent. Na klasowych czatach aż kipi od propozycji: biżuteria, karty podarunkowe, drogie perfumy, zestawy SPA.
Mam wrażenie, że Dzień Nauczyciela przestał być świętem edukacji, a stał się festiwalem wydatków. I nie chodzi o złą wolę – większość rodziców po prostu nie chce „wyglądać gorzej” niż inni. Ale w tej rywalizacji ginie sens całego gestu. Czy naprawdę o to chodzi, żeby kupić coś „lepszego niż w tamtej klasie”?
Ja nie dam się już w to wciągnąć. Nie dlatego, że jestem skąpa, tylko dlatego, że mam granice. Bo oprócz Dnia Nauczyciela są jeszcze prezenty świąteczne, kwiaty na koniec roku, upominki z okazji Dnia Kobiet i tysiąc innych okazji, które – choć teoretycznie dobrowolne – kończą się tym, że znów ktoś liczy pieniądze.

Doceniam, ale nie kupuję
Nie mam nic przeciwko nauczycielom. Widzę, że się starają, że poświęcają czas. Ale szacunek można wyrazić inaczej niż przez portfel. Niech moje dziecko zrobi kartkę, niech powie „dziękuję”. Niech nauczyciel zobaczy, że to szczere, a nie wymuszone przez presję grupy.
Zresztą, czy nauczyciele naprawdę oczekują prezentów? Większość z tych, których znam prywatnie, mówi, że wcale nie potrzebują kolejnych kubków i zestawów czekoladek. Chcieliby raczej współpracy z rodzicami, zaangażowania uczniów, wzajemnego szacunku. A tego nie da się kupić w kwiaciarni.
Ja też pracuję – i nikt mi prezentów nie daje
Czasem słyszę, że „to tylko symboliczny gest”. Tylko że te symbole kosztują. A jeśli ma się więcej niż jedno dziecko w szkole, to „symboliczny gest” potrafi urosnąć do kilkuset złotych. A przecież ja też pracuję. Codziennie. I nikt nie daje mi prezentu z wdzięczności za to, że dobrze wykonuję swoją pracę.
Nie oczekuję od klientów, żeby przynosili mi kwiaty, bo zrobiłam coś rzetelnie. Dla mnie wynagrodzeniem jest wypłata. Tak samo jak dla nauczyciela. I to nie brak wdzięczności, tylko zwykła logika.
Niech Dzień Nauczyciela wróci do swoich korzeni – niech będzie dniem uśmiechów, życzeń i prostych gestów. Ale nie dniem, w którym rodzice czują się zmuszeni do kolejnej zrzutki. W tym roku nie kupię kwiatka. Nie dlatego, że jestem przeciwna nauczycielom, ale dlatego, że jestem za zdrowym rozsądkiem.
Napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl
Zobacz także: