Reklama

Nie znałam ich dobrze.
W zasadzie to byli sąsiedzi, z którymi mówi się „dzień dobry” i „dobranoc”, czasem zamienia kilka słów przy śmietniku. Ich syn chodził do klasy z moją córką – kilka razy był u nas na urodzinach, czasem przynosił zaproszenia na klasowe wydarzenia. Pewnego dnia, po wspólnej zabawie, zostawił u nas kurtkę. Wisiała w przedpokoju trzy dni, aż w końcu – wracając z zakupów – pomyślałam: „Oddam, mam po drodze”. Nie miałam pojęcia, że te pięć minut przerodzi się w coś znacznie większego.

Reklama

Zostawił buty w przedpokoju, nie wiedział, co robić

Drzwi były uchylone. Zadzwoniłam dzwonkiem, ale nikt nie odpowiadał. Pchnęłam je delikatnie, myśląc, że może są w domu i po prostu mnie nie słyszą. Wołałam: „Dzień dobry, to ja, sąsiadka z siódemki! Zostawił u nas kurtkę!”. Wtedy usłyszałam cichy, nerwowy głos:
– Proszę pani… tata… tata się nie rusza.

Zamarłam.
Weszłam dalej i zobaczyłam chłopca – tego samego, który jeszcze tydzień wcześniej śmiał się do rozpuku na naszej trampolinie – jak stoi bez butów, blady, z wielkimi oczami. Jego ojciec leżał nieprzytomny w salonie.

Miałam wrażenie, że czas się zatrzymał. Ale organizm, na szczęście, zadziałał automatycznie: zadzwoniłam po karetkę, potem po policję. Próbowałam uspokoić chłopca. Drżał. Miał łzy w oczach i powtarzał jedno zdanie: „Nie wiedziałem, co robić”.

Gdy system zawodzi, dzieci zostają same z dorosłością

Karetka przyjechała szybko. Mężczyzna był przytomny, ale osłabiony – jak się później dowiedziałam, to było zasłabnięcie połączone z nieleczonym nadciśnieniem i przemęczeniem. Ale ja nie mogłam zapomnieć o tym chłopcu. O jego spojrzeniu, zbyt dorosłym, zbyt samotnym.

Później rozmawiałam z wychowawczynią klasy. Okazało się, że chłopiec często przychodził do szkoły niewyspany, bywał rozkojarzony, ale nikt nie podejrzewał niczego poważnego. Jego mama nie żyła od kilku lat. Ojciec wychowywał go sam, pracując zdalnie, ale też – jak mówili sąsiedzi – coraz rzadziej wychodził z domu.

Nie, to nie była przemoc. To była samotność i brak wsparcia. To był chłopiec, który potrzebował kogoś dorosłego – nie tylko wtedy, gdy jego tata upadł, ale na co dzień.

Nie mówimy o tym głośno. Ale wiele dzieci żyje „na granicy”

W naszych głowach dziecko w kryzysie to dziecko zaniedbane fizycznie, głodne, brudne. A tymczasem wiele dzieci wygląda „normalnie” – mają tornistry, ubrane są czysto, chodzą do szkoły. Ale emocjonalnie są same. Ich rodzice bywają nieobecni, zmagają się z chorobami, depresją, uzależnieniami, problemami finansowymi.

I te dzieci, które jeszcze nie powinny nosić żadnej odpowiedzialności, często są jedynymi, które trzymają swój dom w ryzach. Gotują sobie kolacje, odprowadzają się same do szkoły, wiedzą, że „nie wolno przeszkadzać tacie, jak śpi”.

Nie są na radarze MOPS-u ani szkoły. Czasem nikt ich nie zauważa – dopóki coś się nie stanie.

To nie była moja sprawa. Ale zrobiła się moją

Dziś widzę go częściej. Chodzi z moją córką na spacery. Zapraszamy go na obiad w weekend. Wiem, że to nie rozwiązuje jego problemów, ale daje mu moment oddechu.

Nie chcę, żeby ten tekst był o mnie – bo to nie ja zrobiłam coś wielkiego. Chcę, żeby był o tym, że warto się zatrzymać, gdy coś nam nie pasuje. Że warto zapukać, wejść na chwilę, oddać kurtkę.

Reklama

Bo czasem ta chwila może zmienić czyjeś życie. A może i uratować.

Reklama
Reklama
Reklama