Reklama

Szybki jak błyskawica i... rzekomo ogłupiający

Wystarczy trochę pogrzebać w sieci, by znaleźć cały zestaw artykułów ostrzegających przed wpływem tej kreskówki na dziecięcy mózg. Z badań wynika, że szybkie tempo scen, absurdalny humor i nagłe przeskoki fabularne mogą rozregulować uwagę najmłodszych. Eksperci przestrzegają, że dzieci, które oglądają tego typu treści, mają później problemy z koncentracją. I rozumiem te głosy. Sama mam dzieci i nie raz martwiłam się, co one tak naprawdę wynoszą z bajek.

Reklama

Ale potem usiedliśmy razem na kanapie. Ot tak, żeby zobaczyć jeden odcinek. I zaczęło się. Śmiałam się głośniej niż dzieci. Po kilku minutach wszyscy płakaliśmy ze śmiechu. SpongeBob, Patrick i Skalmar – to trio działa na nas jak poprawiacz nastroju. I choć nadal uważam, że dzieci nie powinny spędzać godzin przed ekranem, to ta bajka nie jest naszym wrogiem. Jest wspólnym rytuałem.

SpongeBob jak test na poczucie humoru

Może trzeba mieć odpowiedni dystans do świata, żeby pokochać SpongeBoba. Jego dowcipy to nie żarty z „Familiady”, tylko szczypta absurdu, trochę groteski i bardzo dużo błyskotliwego języka. To nie jest bajka „tylko dla dzieci”. Żarty są wielowarstwowe, słowne gry i aluzje bywają tak inteligentne, że łapiemy je dopiero po chwili.

Wiecie, że w jednym z odcinków SpongeBob zostaje poetą i wygłasza monolog o... majonezie? Albo że Patrick, jego przyjaciel rozgwiazda, próbuje być „mądry”, wklepując sobie zdania z encyklopedii do głowy – przez lejek? Bywa, że to satyra ostrzejsza niż niejedna scena z kultowego serialu „Rick and Morty”. I coś w tym jest – „SpongeBob” bywa równie trafny, tyle że ubrany w pastelowe kolory i krzywe uśmiechy.

Co więcej – humor w tej bajce nie obraża. To nie żarty z innych, tylko z nas samych. Z tego, że czasem jesteśmy jak SpongeBob – entuzjastyczni bez powodu. Albo jak Skalmar – zblazowani, z nosem na kwintę. Każdy z nas odnajduje tam cząstkę siebie. I może dlatego tak dobrze się przy tym bawimy.

Rodzinne śmiechy i szkolna rzeczywistość

Zastanawiałam się długo, czy moje dzieci naprawdę mają problem z koncentracją. Bo może to prawda – może tempo tej bajki coś w nich rozregulowuje. Ale kiedy patrzę, jak siedzą nad pracą domową, jak potrafią się skupić na czytaniu czy układaniu Lego – nie widzę zagrożenia.

Wszystko rozbija się o proporcje. Gdy SpongeBob jest dodatkiem do dnia, a nie jego centrum – nie szkodzi. Jest jak deser: nie musi być zdrowy, żeby cieszyć. Poza tym, ta bajka uczy czegoś bardzo ważnego – śmiania się z siebie i niebrania życia zbyt serio. A w czasach, kiedy dzieci mają coraz więcej stresów, może właśnie tego im trzeba?

Zamiast więc odbierać im (i sobie) tę przyjemność, postawiłam na balans. SpongeBob pojawia się u nas raz – czasem dwa razy w tygodniu. Robimy z tego małe rodzinne wydarzenie. Robię popcorn, siadamy razem, bez telefonów. I śmiejemy się tak szczerze, że zapominamy o całym świecie.

Bajka, której nie oddam

Można powiedzieć, że są „lepsze bajki”. Że są wartościowe animacje, które rozwijają inteligencję, empatię i zdolności matematyczne. Oczywiście, że są. Ale SpongeBob ma coś, czego wiele z nich nie ma – duszę. I dystans. I błysk w oku.

Wiem, że ta bajka będzie wspomnieniem z dzieciństwa moich dzieci. I wiem, że kiedyś, za 20 lat, usiądziemy razem i puszczę im odcinek z 2015 roku. A oni się zaśmieją i powiedzą: „Pamiętasz, mamo? To było nasze”.

I dlatego nie zrezygnuję ze SpongeBoba. Bo to nie tylko kreskówka. To wspólny czas. I śmiech. Taki prawdziwy.

Reklama

Zobacz też: Obejrzałam z synem „Squid Game”. Powiedział tylko 1 słowo i wtedy zaczęłam płakać

Reklama
Reklama
Reklama