Reklama

Zorientowałam się, że codziennie około godziny 13–14 do naszego mieszkania zaczynają walić tłumy. Syn przyprowadza swoich kolegów „na chwilkę”, „tylko na wodę” albo „tylko po piłkę”. Tyle że nagle wszyscy dziwnym trafem zaczynają snuć się po kuchni, zaglądać do garnków i pytać: „Co dziś jecie?”. A jak im powiem, to słyszę – „Ooo, ja lubię spaghetti”, „Ooo, ja też bym zjadł pulpety”.

Reklama

Nie jestem jadłodajnią

Na początku zapraszałam ich do stołu, bo głupio mi było odmówić dziecku posiłku. Prowadzę własny biznes, pracuję zdalnie, mam czas na gotowanie codziennie czy co drugi dzień obiadków. Ale prawda jest taka, że gotuję obiady z wyliczeniem porcji dla naszej rodziny – mnie, męża i dwójki dzieci.

Nie mam zapasowego gara pulpetów na wypadek głodnych kolegów z podwórka. Oczywiście mogłabym ugotować więcej, ale to dodatkowe koszty, a w czasach, kiedy ceny w sklepach przyprawiają o zawrót głowy, nie mogę sobie na to pozwolić.

Dlatego w tym tygodniu powiedziałam synowi jasno – nie przyprowadza kolegów w porze obiadowej. Mogą bawić się do 13, a potem znowu od 14:30, kiedy już zjemy w spokoju obiad. Był oburzony, bo koledzy się dziwili i pytali, dlaczego nie mogą wejść. Ale przepraszam bardzo, ja naprawdę nie prowadzę jadłodajni.

Obiad to nasz rodzinny czas

Obiad to dla mnie chwila, gdy możemy usiąść razem przy stole, porozmawiać, pobyć chwilę bez chaosu, bez telewizora, bez telefonów, bez gości kręcących się po kuchni. W weekendy mogę zrobić pizzę i zaprosić kolegów syna, ale nie na co dzień.

Nie jestem niemiła. Zawsze daję im wodę do picia, czasem soczek czy kawałek arbuza, gdy bawią się w upale. Ale obiady to co innego. Nie zarabiam kokosów, nie mam zapasowej kasy na karmienie pięciu dodatkowych chłopaków. I myślę, że inne mamy to rozumieją. Sama, gdy byłam dzieckiem, wiedziałam, że pora obiadu to świętość i nie chodziło się do kogoś akurat wtedy.

Reklama

Może jestem staroświecka, ale uważam, że to normalne. Zresztą uczę syna, że jeśli idzie do kogoś w odwiedziny w porze obiadu, to też nie ma obowiązku tam jeść. Rodzice jego kolegów nie są od tego, żeby go karmić. To my jesteśmy jego rodzicami, a nie cały blok.

Reklama
Reklama
Reklama