Wychowujemy pokolenie nieboraków. Żenujące zachowanie matki w knajpie mną wstrząsnęło
Zanim następnym razem zaczniesz narzekać na dzisiejszą młodzież, weź trzy głębokie wdechy i odpowiedz sobie na pytanie: czy na pewno zawiniły dzieci? A może to ich rodzice?

Był wieczór, letni, pachniało smażoną rybą. Wyszliśmy na kolację z dziećmi – mamy dwójkę, pięcioletniego syna i siedmioletnią córkę. Udało nam się znaleźć miejsce w restauracji przy promenadzie. Dzieci zajęły się swoimi sprawami: młodszy kolorował naklejki, starsza zaczęła zadawać pytania z cyklu „dlaczego…”. Tym razem o sól. Dlaczego taka drobna? Skąd się ją bierze? Czy się ją kopie? Czy zbiera z morza?
Rozmawialiśmy spokojnie, jedliśmy pizzę. I wtedy spojrzałam na stolik obok. A tam coś, co sprawiło, że na chwilę dosłownie zaniemówiłam.
Siedział i nie mrugnął. Ale mama wszystko ogarnęła
Obok siedziało małżeństwo z chłopcem – wyglądał na jakieś 11-12 lat. Przez całą kolację wpatrzony był w ekran. Ani razu nie spojrzał na kelnerkę. Nie powiedział, co chce zjeść. Nie ruszył się, nie odezwał.
Za to jego mama – pełen serwis. To ona złożyła zamówienie. To ona poprawiła mu serwetkę, odsunęła talerz, pokroiła nuggesty (!), a potem – i to nie żart – nadziewała mu je na widelec i wkładała do ust. A on? Ani dziękuję, ani spojrzenia. Tylko otwierał buzię, jakby miał trzy lata.
Siedzący obok ojciec był wyraźnie zmieszany. Próbował przystopować żonę, szturchał ją lekko, mówił pod nosem, że ma przestań, że ZNOWU to robi. Czyli w tym domu to chyba standard.
Zamieniamy dzieci w nieporadne istoty
Nie twierdzę, że każdy dzieciak powinien być mistrzem samodzielności. Ale nastolatek, który nie potrafi powiedzieć „poproszę frytki”, nie chwyta noża i widelca, nie zamienia słowa z nikim, tylko siedzi jak król na tronie? To nie jest normalne. I nie, to nie jest troska ani opiekuńczość. To jest odbieranie dzieciom umiejętności społecznych, pewności siebie, samodzielności.
Jasne, nasze dzieci też mają kontakt z elektroniką. Też oglądają bajki, grają w gry. Ale uczymy je, że trzeba zapytać, podziękować, że w sklepie mówi się „dzień dobry”. Że w restauracji, nawet jak się ma pięć lat, warto spróbować powiedzieć, że chce się lody czekoladowe. I że samemu można kroić banana, a z czasem i kotleta.
Czytaj też: Powiedziałam nastolatce „dzień dobry” – odpowiedziała ciszą. Oto pokolenie mruków
To nie dzieci są winne – to my, rodzice
Ten obrazek z restauracji długo zostanie mi w głowie. I nie mam pretensji do tego chłopca – wręcz przeciwnie. Jest mi go żal. Bo gdyby matka pozwoliła mu próbować, ćwiczyć, robić coś samemu, może by teraz nie trzeba było karmić go jak malucha. Zresztą, reakcja ojca tego chłopaka też sporo mówi.
Ale wiem, że to nie ten chłopiec zawinił. To dorośli uczą dzieci, że nie muszą. Że ktoś za nie zrobi, ktoś załatwi, ktoś zdecyduje. A potem dziwimy się, że 15-latek nie potrafi zadać pytania nauczycielowi, że nie radzi sobie w grupie, że się wycofuje, że ma lęki.
Bo całe życie ktoś wkładał mu jedzenie do buzi.
Zobacz także: Pokolenie tweensów balansuje na krawędzi. „Weszłam do pokoju córki i się rozbeczałam”