Wychowujemy pokolenie życiowych ciamajd. Ta 1 scena z plaży nie pozostawia cienia nadziei
W redakcyjnej skrzynce regularnie pojawiają się listy od rodziców, którzy z troską obserwują współczesne dzieciństwo – pełne wygód, ale ubogie w samodzielność. Jedna wiadomość szczególnie zapadła nam w pamięć. Pochodziła od mamy trójki dzieci, która podczas wakacji w Międzyzdrojach zobaczyła coś, co – jak napisała – „mówi więcej o naszym pokoleniu rodziców niż wszystkie poradniki razem wzięte”.

Plażowy teatr: rodzice, którzy grają za dzieci
Na pierwszy rzut oka – typowa wakacyjna sceneria: leżaki, ręczniki, parawany i dzieciaki biegające po piasku. Ale zaraz obok niej rozgrywała się scena, która wzbudziła niepokój. Sześcio- czy siedmioletni chłopiec, opatulony ręcznikiem, siedział bezczynnie na kocu. Narzekał: że gorąco, że nudno, że „nie ma co robić”. Zamiast chwili ciszy czy oczekiwania, że sam coś wymyśli, natychmiast ruszyła fala rodzicielskich propozycji:
– To może wykopiesz dziurę w piasku? A może zbudujemy zamek? Chcesz iść po lody? Pobiegaj chociaż! – słyszeliśmy raz po raz.
Chłopiec odrzucał każdą opcję. Aż w końcu ojciec… sam zbudował zamek z piasku, na kolanach, pocąc się pod palącym słońcem. Dziecko tylko obserwowało. Nie dołączyło, nie zainteresowało się. Nawet nie zapytało, co tata robi. „Wróciło do nudzenia się” – napisała autorka listu.
Dziecko w centrum, rodzic na usługach
Czy naprawdę aż tak boimy się, że nasze dzieci będą się nudzić? Że stracą pięć minut, nie mając konkretnego zajęcia? Skaczemy wokół nich, jakby ich każdy grymas miał być sygnałem alarmowym. A przecież nuda – ta zwykła, codzienna nuda – to jedno z najważniejszych doświadczeń dzieciństwa. To ona zmusza do wymyślania, szukania, działania.
„Kiedyś, gdy mówiliśmy, że się nudzimy, mama rzucała: to posprzątaj pokój. I jakoś zawsze znajdowałam coś ciekawszego do roboty” – wspomina autorka listu. Dziś robimy wszystko, żeby dziecko nie musiało szukać. Podsuwamy gotowe rozwiązania, bo chcemy, żeby było szczęśliwe. Ale czy to naprawdę działa? Czy ciągłe podsuwanie gotowców buduje zaradność?
Zamiast dzieci wychowujemy klientów
To nie był przypadek – takich rodzin na plaży było więcej. Dzieci wpatrzone w telefony, maluchy karmione na leżaku przez mamę do ósmego roku życia, rodzice, którzy „załatwiają” konflikt między dziećmi, zanim te zdążą zamienić jedno zdanie.
„Widziałam, jak matka tłumaczyła pięciolatkowi, dlaczego nie może zabrać komuś łopatki, zamiast pozwolić mu samemu się dogadać. Niech przynajmniej spróbuje!” – pisze dalej kobieta.
Czy w ten sposób nie tworzymy pokolenia dorosłych, którzy będą potrzebować kogoś, kto wskaże im każdą kolejną ścieżkę? Pokolenia, które nie podejmie decyzji bez konsultacji, które nie przetrwa dnia bez gotowych rozwiązań, które będzie czekać, aż ktoś zrobi wszystko za nich?
Autorka kończy list mocno: „Martwię się, że nasze dzieci wyrosną na życiowe ciamajdy. Bo choć mają wszystko, nie mają jednej rzeczy – okazji, żeby nauczyć się radzić sobie same”.
Ekspert nie ma wątpliwości: kradniemy dzieciom błędy
Autorka listu nie jest jedyną, która zauważyła problem. Dr Tim Elmore, autor książek o przywództwie i wychowaniu, powiedział bardzo trafnie: „Kiedy robisz za dużo dla dziecka, podnosisz własne poczucie wartości, kradnąc mu błędy”. I dodał: „Kiedy robimy zbyt wiele za nasze dzieci, odbieramy im szansę na rozwój odporności psychicznej”.
Te słowa poruszają do głębi, bo wielu rodziców zobaczy w nich siebie. Ile razy ja sama przeżywałam stres, że córka się nudzi i nie wie, co ze sobą zrobić, albo że nie odrobiła lekcji perfekcyjnie i powinnam zrobić to za nią? Ile razy ingerowałam w wybory syna, bo „będzie mu potem ciężej”, więc lepiej, jeśli go wyręczę? Ale czy naprawdę chodziło o dzieci? Czy może raczej o moje własne potrzeby – kontroli, spokoju, potwierdzenia, że jestem dobrą matką?
Na koniec warto się zastanowić: Zamiast robić coś za dziecko – może lepiej pokazać, że wierzymy w jego możliwości? Bo dzieci, którym dziś pozwolimy szukać odpowiedzi, jutro nie będą czekać, aż ktoś zrobi to za nie.
Zobacz też: Wszyscy rodzice robią dla dzieci tę 1 rzecz, ale to nie miłość. To wyraz skrajnego egoizmu