Wypisałam dziecko z edukacji zdrowotnej i nazwano mnie dewotką. Gdzie jest wasza tolerancja?
Milena napisała do nas po zebraniu o edukacji zdrowotnej. Twierdzi, że rodzice boją się mówić prawdę, bo każdy sprzeciw kończy się wyzwiskami i drwinami.

„Piszę, bo wciąż się gotuję po ich słowach”
Już na początku usłyszeliśmy, że rodzice nie powinni wierzyć w „fałszywe informacje z mediów”. A ci, którzy chcą wypisać dzieci z zajęć, ulegają propagandzie i bzdurnym teoriom.
Potem przedstawiono program dla klasy czwartej – niby zwykłą podstawę. Ale zaraz pojawiły się oklaski, pochwały i drwiny pod adresem tych, którzy mieli wątpliwości. „Kościółkowi”, „zacofani” – takie słowa padały.
Efekt? W klasie rodzice boją się odezwać. Boją się, że zostaną wyśmiani, jeśli tylko spróbują powiedzieć: „Nie chcemy, żeby nasze dziecko chodziło na te zajęcia”. A doświadczenie z WhatsAppa było już gwoździem do trumny.
Napisałam na forum i poczułam się jak wróg
Po zebraniu na grupie klasowej pojawiło się kilka wiadomości o edukacji zdrowotnej. Postanowiłam też zabrać głos i napisałam wprost: „Ja też wypisuję nas z edukacji zdrowotnej”.
Nie spodziewałam się, co się wydarzy. Było jeszcze gorzej niż na spotkaniu. Zamiast rozmowy – wylano na mnie pomyje. Wyśmiewano mnie i nazywano dewotką. W końcu skasowałam wiadomość, bo nie byłam w stanie dłużej tego czytać.
Czy naprawdę o to chodzi w edukacji i we wzajemnym szacunku? Że tolerancja działa tylko w jedną stronę?
„Moje dziecko uczy się, co znaczy tolerancja”
Paradoks polega na tym, że ja swoje dziecko uczę właśnie tolerancji. Rozmawiamy o tym, że trzeba szanować innych i że każdy ma prawo do własnych wyborów. A jednak gdyby zobaczył tę rozmowę, ujrzałby, że jego mama – tylko dlatego, że postąpiła inaczej niż większość – staje się obiektem drwin.
Dlaczego więc tolerancja nie obejmuje wszystkich? Dlaczego rodzic, który nie zgadza się z programem zajęć, musi milczeć, żeby nie zostać zalany falą hejtu?
„To nie jest wolność, to przymus”
Rodzic powinien mieć prawo decydować, co jest najlepsze dla jego dziecka. A dziś wygląda to tak: zgadzasz się – jesteś nowoczesny i „tolerancyjny”. Sprzeciwiasz się – jesteś wyśmiany i zaszufladkowany.
W klasie mojego syna rodzice boją się mówić, co naprawdę myślą. Milczą, bo wiedzą, że zostaną zakrzyczeni. I nie chodzi tu tylko o edukację zdrowotną.
Coraz częściej widać, że w dyskusjach nie liczy się dobro dzieci, ale to, kto głośniej krzyczy. A przecież tak nie może być.
Milena
A jak to wygląda w Waszych szkołach? Podzielcie się swoimi doświadczeniami i napiszcie do mnie: maria.kaczynska-zandarowska@burdamedia.pl.
Zobacz też: