Reklama

Mam na imię Ewelina, od kilkunastu lat uczę języka polskiego, teraz po reformie w klasach 4–8 szkoły podstawowej. Powinnam mieć już grubą skórę – przeżyłam różne rewolucje, różnych ministrów, podstawy programowe zmieniane jak rękawiczki, pandemię.

Reklama

Ale wiecie, co dziś naprawdę odbiera mi sen z powiek? Nie uczniowie, nie system, tylko… rodzice. A właściwie pewien typ rodziców – nowoczesne matki, które uważają, że ich dzieci są chodzącymi ideałami, a wszelkie uwagi nauczyciela to zamach na ich samopoczucie.

Parasol ochronny nad dzieckiem

Zaczyna się niewinnie. Uczeń nie przyniósł zadania, pomylił Mickiewicza ze Słowackim, nie czytał lektury – zwracam uwagę. Jeszcze kilka lat temu dziecko wracało do domu ze spuszczoną głową, a rodzic mówił: „No widzisz, trzeba było się przyłożyć”. Teraz? Telefon od matki: „Pani się czepia, moje dziecko ma prawo do błędu”. Jasne, że ma. Tylko czy prawo do błędu oznacza też prawo do braku jakichkolwiek konsekwencji?

Te „nowoczesne matki” stoją jak tarcza, która odbija każdą moją próbę wychowania czy wymagania. One wiedzą lepiej, jak prowadzić lekcję, jakie zadania zadawać, a najlepiej – żeby nie zadawać wcale. Potrafią napisać oficjalne pismo do dyrekcji, bo uczeń dostał ujemne punkty za nieprzygotowanie. Potrafią mnie oskarżyć o „brak empatii”, bo ośmieliłam się powiedzieć, że trzeba znać ortografię.

Uczniowie uczą się od matek

Najgorsze jest to, że dzieci patrzą na to i wyciągają wnioski. Skoro mama zawsze mnie obroni, to po co się starać? Skoro nauczyciel nic nie może, to można z niego drwić. Coraz częściej widzę brak szacunku, taki rosnący luz graniczący z lekceważeniem. A gdy próbuję zareagować, od razu słyszę: „Nie wolno pani tak mówić, mama powiedziała, że pani się znęca”.

Kiedyś czułam się autorytetem. Dziś czuję się jak intruz, który musi się tłumaczyć z każdej decyzji. To naprawdę odbiera radość z pracy, która kiedyś była moim powołaniem.

Wrzesień, zamiast radości, niesie lęk

Powinnam cieszyć się na nowy rok szkolny. Nowe książki, nowe twarze, nowe szanse. A ja? Na samą myśl mam spocone ze stresu dłonie. Bo wiem, że nie minie miesiąc, a już pojawi się pierwsza matka z żądaniem: „Proszę nie stresować mojego dziecka”.

Proszę mnie źle nie zrozumieć – ja naprawdę lubię moich uczniów. Ale czuję, że jeśli rodzice dalej będą traktować szkołę jak wroga, to za kilka lat nikt rozsądny nie będzie chciał w niej pracować. Bo ile razy można być chłopcem do bicia?

Reklama

Czytaj też: Usłyszałam na plaży rozmowę dwóch nauczycielek. Wytknęły rodzicom jeden karygodny błąd

Reklama
Reklama
Reklama