Wzięłam dzieci do hotelu za 1000 zł za noc. Recepcjonistka do razu spojrzała na moje stopy
Nie jestem typem osoby, która ocenia innych po wyglądzie. Może dlatego tak bardzo zabolało mnie to, co poczułam już w pierwszej minucie pobytu w luksusowym hotelu. Czy naprawdę markowe klapki są wyznacznikiem, czy kogoś stać na nocleg za 1000 zł?

To miał być nasz czas. Ja i dwójka moich dzieci – odpoczynek nad morzem w wypasionym hotelu z basenem, sauną, pysznymi śniadaniami w formie bufetu. Noc kosztowała ponad 1000 zł, ale stwierdziłam, że skoro mąż nie dostał urlopu i organizacja wakacji spoczęła na mnie... To zaszaleję i dam dzieciom taką radość. No dobra, sobie. Mam własną działalność, interes (rękodzieło) się coraz lepiej kręci, zasłużyłam.
Weszliśmy do hotelowego lobby późnym popołudniem, zmęczeni kilkugodzinną podróżą. Na nogach miałam japonki z Primarka – zwykłe, czarne, za kilkanaście złotych, może ze dwadzieścia. Było gorąco, a ja zawsze stawiam na wygodę, szczególnie kiedy podróżuję z dziećmi.
Recepcjonistka spojrzała na mnie, uśmiechnęła się, a potem jej wzrok powędrował w dół. I nagle poczułam się tak, jakby ktoś mnie prześwietlił wzrokiem. Jakby te tanie japonki powiedziały jej wszystko o mnie – o tym, skąd jestem, ile zarabiam, jaki mam gust.
„Na pewno przyszła tu tylko popatrzeć” – wyobraziłam sobie jej myśli
Wiem, że to moje myśli, moje poczucie niższości, ale w tamtym momencie poczułam się, jakbym nie miała prawa tam być. Stałam przy tym marmurowym blacie, dzieci obok mnie zachwycały się mięciutkimi fotelami w lobby, a ja czułam, że recepcjonistka myśli sobie: „Na pewno przyszła tu tylko popatrzeć albo zapytać o ceny. Nie stać jej na taki hotel”.
Kiedy podałam jej dowód, żeby nas zameldowała i powiedziałam nazwisko, nagle spojrzała na mnie inaczej. Bo rezerwacja była opłacona z góry, nie na last minute, nie najtańszy pokój, tylko taki z widokiem na morze.
„Stać mnie. Tylko nie muszę tego udowadniać”
Przez całą drogę windą do pokoju powtarzałam sobie w głowie: „Stać mnie. Mogę tu być. Nie jestem gorsza, bo mam tanie japonki”. A jednak ta myśl nie chciała mnie opuścić.
Kolację jedliśmy w hotelowej restauracji i zerkałam potem inne mamy – w markowych sandałkach, pięknych letnich sukienkach, z torebkami Michael Kors przewieszonymi przez ramię. A ja? Przewiewne kuloty, zwykła koszulka z sieciówki i te nieszczęsne japonki, które nagle zaczęły mnie uwierać w stopy, choć przecież były najwygodniejsze na świecie.
„Chcę nauczyć dzieci, że wartość człowieka nie zależy od butów”
Wieczorem, kiedy dzieci zasnęły zmęczone atrakcjami w basenie, usiadłam na balkonie i patrzyłam na morze. I pomyślałam sobie – jak ja chcę, żeby moje dzieci nigdy nie czuły się gorsze przez to, co mają na sobie. Żeby wiedziały, że nie muszą mieć butów za 500 zł, żeby zasługiwać na szacunek.
A recepcjonistce życzę, żeby w życiu nie oceniała ludzi po ich stopach. Na ten wyjazd zapracowałam pracą własnych rąk, swoją determinacją, talentem, wyrzeczeniami. Był moim marzeniem, moim prezentem dla dzieci. I nikt – absolutnie nikt – nie ma prawa sprawiać, bym poczuła, że nie zasługuję.
Zobacz także: