Wzięłam się łyk wody. Po chwili dzwoniłam do męża z pytaniem, którego nigdy nie chciałam zadać
To był zwykły dzień. Zwykła butelka z wodą. Zwykła chwila między jednym a drugim obowiązkiem. A jednak coś nie pasowało. I kiedy zdałam sobie sprawę, co dokładnie przed chwilą wypiłam, poczułam w gardle coś więcej niż suchość. Poczułam lęk. I potrzebę, by zadać pytanie, którego zawsze się bałam.

Woda jak każda inna
Byłam w kuchni, robiłam obiad, syn układał puzzle na podłodze. Mąż wyszedł chwilę wcześniej – miał skoczyć po coś do garażu. Zobaczyłam na blacie butelkę wody – taką małą, z dzióbkiem, jaką zawsze nosimy ze sobą na spacery. Otworzyłam ją i wypiłam kilka łyków.
Nie miała dziwnego smaku. Nic nie czułam. Ale coś mnie zatrzymało. Taki moment, w którym organizm wie szybciej niż głowa, że coś jest nie tak.
„Czemu ona tu leżała?”
Przez chwilę zastanawiałam się, czy ta butelka na pewno jest moja. Zawsze piję z kubków. Mąż – tylko z butelek. I tylko takich małych. W dodatku z niebieską zakrętką. Tylko że… to nie była woda mineralna. To był zwykły kran.
A mój mąż nigdy nie pije wody z kranu. Ma na to obsesję.
Zajrzałam do zlewu. Obok stała druga, identyczna butelka. Z zakrętką nałożoną ledwo-ledwo. I wtedy, jakby coś mnie uderzyło w tył głowy, przypomniałam sobie: on brał leki. Ale nie mówił, jakie. I nie mówił, gdzie je trzyma.
„Cześć, tylko jedno pytanie…”
Zadzwoniłam, zanim pozwoliłam sobie myśleć. Powiedziałam tylko jedno zdanie:
– Hej. Co było w tej butelce?
Cisza po drugiej stronie trwała dwie sekundy. I wystarczyły.
– Której? – spytał w końcu.
– Tej na blacie. Wypiłam z niej wodę.
Kolejna cisza.
– Z której strony zakrętka? – zapytał.
Nie odpowiedziałam od razu, bo już czułam, że nie chcę wiedzieć. Ale powiedziałam.
Nie jestem jedyną, która nie wie wszystkiego o swoim mężu
To nie był dramat. Nie trafiłam do szpitala. Ale to, co usłyszałam, wryło mi się w głowę mocniej niż niejedna kłótnia.
Mąż przyznał, że w jednej z butelek mieszał lek uspokajający. Nie chciał brać go przy mnie. Nie chciał, żebym wiedziała, że nie radzi sobie z lękami. Chował je do wody, żeby nie wyglądało, że potrzebuje czegoś więcej niż „ogarnięcia się”.
Wypiłam przypadkiem jego ukrycie.
Jego bezradność.
Jego tajemnicę.
Nie zrobiłam awantury. Nie płakałam. Zostawiłam sobie to jedno: świadomość, że człowiek, z którym dzielisz dom, może przeżywać coś bardzo trudnego. I może nigdy nie powiedzieć tego na głos.
Od tamtej pory pytam częściej. Nie tylko o to, co było w butelce. Ale też: jak się czujesz? I czy naprawdę dajesz radę?