Z rozpoczęcia roku wróciłam zażenowana. Rodzice są leniami i w ogóle nie myślą o dzieciach
Do której klasy należy towarzyszyć dzieciom w uroczystym rozpoczęciu roku szkolnego? Kiedy dziecko jest na tyle duże, że z czystym sumieniem możemy powiedzieć: to ten moment, mój syn/moja córka już mnie nie potrzebuje? Zdaniem Basi to o wiele później, niż sądzą niektórzy rodzice.

Po publikacji tekstu Nowy trend na rozpoczęcie roku szkolnego. Wstyd, że rodzicom żal urlopu napisała do nas Basia, mama 7-klasisty. Przyznała, że może podpisać się pod każdym słowem: w tym roku, jak co roku, zaprowadziła syna na rozpoczęcie roku. Wzięła udział w oficjalnym apelu, a później czekała w aucie, gdy syn poszedł z wychowawcą i resztą klasy do sali. Poruszyło ją, że tak niewielu rodziców okazuje dzieciom wsparcie w tak ważnym dniu. Przeczytajcie jej list.
Kiedyś to było oczywiste
Piszę do Państwa jako mama chłopca, który właśnie rozpoczął 7 klasę. Dla mnie było oczywiste, że tego dnia mam być przy nim. Poszliśmy razem – on z lekkim stresem, ja z dumą i wzruszeniem. Wzięłam udział w uroczystym apelu, zrobiłam mu pamiątkowe zdjęcie i zostałam, by poczekać na spotkanie organizacyjne z wychowawcą. To dla mnie naturalne.
A jednak, gdy rozejrzałam się po sali i korytarzach, poczułam ogromny smutek i zażenowanie. Bo rodziców przy starszych klasach było jak na lekarstwo.
Jeszcze kilkanaście lat temu rozpoczęcie roku szkolnego było uroczystością rodzinną. Wszyscy rodzice stali na boisku, dzieci trzymały w rękach kwiaty, a atmosfera była odświętna i ważna. Dziś wygląda to tak, jakby to był zwykły dzień – szybkie wejście do szkoły, odklepane przemówienia i tyle. Tylko czy naprawdę o to chodzi? Czy naprawdę nie potrafimy poświęcić jednej godziny, by pokazać dziecku, że ta chwila ma znaczenie?
Patrzyłam na mojego syna – niby już nastolatek, który udaje, że wszystko mu jedno, ale widziałam błysk w oczach, kiedy robiłam mu zdjęcie. To jest ta chwila, w której czuje, że mama jest z niego dumna. Takie momenty budują więź, której nie da się kupić.
Dzieci wcale nie są takie dorosłe
Słyszę od znajomych tłumaczenia, że dzieci w starszych klasach „nie potrzebują już rodziców na takich uroczystościach”. Że są samodzielne, duże, niezależne. A ja uważam, że to bzdura. Dzieci może i rosną, ale to wcale nie znaczy, że nie chcą czułości i obecności. Tylko że one coraz częściej nie przyznają się do tego wprost. Nastolatkowie udają obojętnych, a w środku tęsknią za tym, by ktoś ich wspierał, by ktoś chciał być z nimi w ważnych chwilach.
Rodzice, którzy tego nie rozumieją, są po prostu leniami. Wygodnie im wmówić sobie, że dziecko już takie duże, więc nie trzeba iść na rozpoczęcie, nie trzeba stać na apelu, nie trzeba czekać pod klasą. A prawda jest taka, że to zwykła obojętność, która boli dzieci, choć nie zawsze o tym mówią.
Wróciłam do domu zażenowana, że tak wielu rodziców woli zostać w pracy, nie wziąć urlopu, znaleźć wymówkę. A przecież to nic wielkiego – wystarczy chcieć. I aż przykro patrzeć, jak w dzisiejszych czasach czułość, troska i zainteresowanie dzieckiem przegrywają z lenistwem i obojętnością.
Napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl
Zobacz także: Bezczelny SMS od nauczycielki. Matka: „Wyć mi się chce na myśl o wrześniu”