Reklama

Jestem mamą uczennicy trzeciej klasy szkoły podstawowej. Na pierwszym zebraniu pani nam przekazała wiadomość o planowanej wycieczce, na początku października, ale płatność jeszcze we wrześniu. Dwudniowy wyjazd, nocleg w ośrodku turystycznym, zwiedzanie muzeum, park linowy, ognisko. Brzmi pięknie, prawda? Problem w tym, że koszt to 500 zł od dziecka.

Reklama

Moja córka, gdy tylko usłyszała o planach, od razu była zachwycona. W oczach pojawił się błysk, zaczęła opowiadać, jak bardzo chciałaby pojechać. A ja w tym czasie liczyłam w głowie rachunki: czynsz, prąd, zakupy spożywcze, leki. Gdzie w tym wszystkim znaleźć pół tysiąca, które trzeba wpłacić w ciągu kilku dni? I to nie licząc kieszonkowego, które pewnie też będzie chciała zabrać.

Nie każdy może sobie pozwolić

Najgorsze w tym wszystkim jest to, że dziecko w tym wieku nie rozumie, że rodzice mogą zwyczajnie nie mieć pieniędzy. Ona widzi tylko rówieśników, którzy rozmawiają o wyjeździe i snują plany. Już teraz boję się dnia, w którym trzeba będzie powiedzieć, że być może nie pojedzie.

Kiedyś wycieczki szkolne były bardziej „na każdą kieszeń”. Jednodniowe wyjazdy, kosztujące 70 czy 100 zł, nie stanowiły takiego problemu. Teraz mam wrażenie, że szkoła działa według zasady „im drożej, tym lepiej”. Organizatorzy prześcigają się w atrakcjach, ale czy ktoś jeszcze myśli o tym, że nie wszystkie rodziny śpią na pieniądzach?

W naszej klasie nie ja jedna mam takie wątpliwości. W kuluarach, przy odbieraniu dzieci, słychać szepty rodziców: „Za drogo”, „Nie dam rady”, „Nie wiem, co zrobić”. Ale nikt nie mówi tego głośno, bo przecież nie chcemy, żeby nasze dzieci czuły się gorsze.

Potrzebny zdrowy rozsądek

Nie twierdzę, że wycieczki są złe. Wręcz przeciwnie – wspomnienia z takich wyjazdów zostają na całe życie. Ale mam wrażenie, że szkoły zapominają o podstawowym fakcie: nie wszystkie rodziny mają takie same możliwości finansowe. Dla niektórych 500 zł to równowartość tygodniowych zakupów albo połowa pensji, jeśli ktoś pracuje dorywczo.

Apeluję o rozsądek i o to, żeby nauczyciele pamiętali, że atrakcyjny wyjazd nie musi oznaczać ogromnych wydatków. Dzieci równie dobrze bawią się na jednodniowej wycieczce, wyjeździe do kina czy ognisku zorganizowanym niedaleko szkoły.

Dla nas, rodziców, to nie jest kwestia fanaberii, tylko zwykłej codzienności. Codzienności, w której trzeba decydować, czy dziecko pojedzie na wycieczkę, czy może lepiej zapłacić rachunek za gaz.

Karolina


Napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl

Reklama

Zobacz także: Puszczam mojego 7-latka samego do szkoły. To tylko kilka przystanków, przynajmniej nie będzie fajtłapą

Reklama
Reklama
Reklama