Za 300 plus kupiłam dwie wyprawki i jeszcze mi zostało. Nauczcie się oszczędzać, zamiast narzekać
Wielu rodziców narzeka, że 300 plus nie wystarcza nawet na początek roku szkolnego. A ja za tę samą kwotę skompletowałam dwie wyprawki dla moich dzieci i jeszcze mi zostało – wystarczyło trochę planowania i zdrowego rozsądku.

Piszę do was jako mama dwójki dzieci – jedno idzie do 3 klasy, drugie do 5. Od kilku tygodni w sieci pełno jest głosów, że świadczenie 300 plus to za mało, że wyprawka kosztuje fortunę, że rodziców nie stać na podstawowe przybory. A ja się pytam: gdzie tu logika? Przecież wszystko zależy od tego, jak się kupuje.
Ile naprawdę kosztuje wyprawka szkolna?
W moim przypadku za zeszyty, długopisy, ołówki, gumki, flamastry, kredki i kleje zapłaciłam niecałe 200 zł. Tak, dobrze czytacie – nie dwa tysiące, nie tysiąc, nawet nie pięćset. Dwieście złotych na dwójkę dzieci. Zostało mi jeszcze około 400 zł z dwóch świadczeń. I wcale nie kupowałam najgorszej jakości rzeczy, tylko po prostu szukałam okazji.
W dyskoncie znalazłam zeszyty po złotówce, kleje w zestawie po 3 zł, flamastry za 7 zł. Kapcie do szkoły kupiłam jeszcze przed wakacjami w promocji – specjalnie wzięłam numer większe, żeby jesienią pasowały. Kurtkę i buty na jesień kupię dopiero w październiku, bo teraz nie ma sensu wydawać na to pieniędzy. Plecaków ani lunchboksów nie potrzebujemy, bo mamy z zeszłego roku. Nie najnowsze i nie najmodniejsze, ale są. To naprawdę nie jest żadna filozofia – wystarczy kupować z głową.
Modne piórniki, 5 kompletów flamastrów − rodzice, opanujcie się!
Mam wrażenie, że wielu rodziców działa w panice. Idą do sklepu i wrzucają do koszyka wszystko, co im się rzuci w oczy. Dziesiątki zeszytów, farby w trzech kompletach, piórniki, których dziecko nawet nie potrzebuje. A potem zdziwienie, że rachunek wyszedł taki wysoki.
Moja rada jest prosta: poczekajcie na listę wyprawkową od nauczyciela. Po co kupować na zapas, skoro w szkole okaże się, że połowy rzeczy nie trzeba? Po drugie – przejrzyjcie to, co macie w domu. Ja zawsze znajduję niezużyte długopisy, farby czy zeszyty, które można wykorzystać. Naprawdę nie trzeba wszystkiego kupować od nowa.
I jeszcze jedno – nie kupujcie wszystkiego w sierpniu naraz. Rozłóżcie zakupy w czasie. Część rzeczy da się zdobyć na wyprzedażach, część kupić później, gdy ceny spadną. Nie chodzi o to, żeby dziecko miało pusty plecak, ale żeby nie wydawać pieniędzy bez sensu.
300 plus to naprawdę duże pieniądze
Pamiętam czasy, kiedy żadnego 300 plus nie było. Moi rodzice dawali sobie radę, choć nie mieli takiego wsparcia od państwa. A teraz mamy 300 zł na każde dziecko i zamiast się cieszyć, to większość tylko narzeka. Dla mnie to spora pomoc – można kupić przybory, kapcie, a jeszcze zostaje na buty czy kurtkę jesienną. A takie narzekanie jest naprawdę żenujące.
Oczywiście, jeśli ktoś idzie do sklepu i wybiera najdroższe marki, to szybko zostawi tam całą kwotę. Ale przecież nie o to chodzi. Dzieci naprawdę nie muszą mieć najmodniejszych plecaków czy piórników z nowej kolekcji. Ważne, żeby miały potrzebne rzeczy i żeby rodzice nie popadali przez to w długi.
Agata
Chcesz skomentować albo opisać własną historię? Napisz do nas na adres: redakcja@mamotoja.pl. Czekamy na Twoją opinię.
Zobacz także: 1 września zabieram dzieci na all inclusive w Turcji. Nauczyciele powinni mi dziękować