Zabrałam dwójkę dzieci na grzyby. Po godzinie wyłam do telefonu i wzywałam policję
Chwila nieuwagi, jeden telefon i las zamienił się w koszmar, którego nie zapomnę do końca życia. Chciałabym, żeby moja historia była przestrogą dla innych rodziców – bo to, co mnie spotkało, może przydarzyć się każdemu.

Spokojny spacer, który zamienił się w dramat
To miał być zwykły letni poranek. Spakowałam koszyk, termos z herbatą i razem z moimi dziećmi – pięcioletnim synem i siedmioletnią córką – ruszyliśmy na grzyby. Las pachniał świeżością, słońce przedzierało się przez gałęzie, a ja cieszyłam się, że mogę pokazać dzieciom kawałek natury i nauczyć ich rozpoznawać prawdziwki od muchomorów. Na początku szliśmy razem, opowiadałam im, jak nie schodzić ze ścieżki i żeby zawsze trzymali się blisko.
Wszystko było dobrze do momentu, gdy zadzwonił telefon. Znajoma, z którą rozmawiam rzadko, więc odebrałam. Chwilę się zagadałam, a kiedy podniosłam wzrok, dzieci już nie było. Zawołałam ich po imieniu, najpierw spokojnie, później coraz głośniej. Cisza, tylko ptaki i szum liści. Serce mi stanęło.
Panika, strach i wezwanie policji
Zaczęłam biegać po lesie, wołając dzieci. Po kilku minutach poczułam, że nogi mam jak z waty. W głowie najgorsze scenariusze: że się zgubili, że wpadli w bagno, że ktoś ich zabrał. Dzwoniłam na ich małe telefony-zabawki, które miały tylko w domu do gier – nic. To był moment, w którym ręce zaczęły mi się trząść tak mocno, że ledwo mogłam wcisnąć numer alarmowy.
Policja przyjęła zgłoszenie i kazała zostać w miejscu, gdzie widziałam dzieci po raz ostatni. Minuty dłużyły się w nieskończoność. Płakałam, modliłam się i powtarzałam w głowie, że to moja wina – bo spuściłam ich z oczu na tę jedną nieszczęsną chwilę.
Po pół godziny usłyszałam krzyki. Dwójka moich maluchów wyszła spomiędzy drzew, zapłakani, bladzi i roztrzęsieni. Szli w przeciwnym kierunku niż ja, całkiem zgubili orientację. Policja dotarła chwilę później, spisali notatkę, uspokoili dzieci i mnie, ale poczucie winy zostało do dziś.
Przestroga dla innych rodziców
Piszę ten list, żeby ostrzec innych. Las to nie plac zabaw. Nawet jeśli wydaje się bezpieczny i znany, dzieci potrafią zniknąć w kilka sekund. Jedna rozmowa telefoniczna, odwrócony wzrok – i można przeżyć najgorsze chwile życia.
Od tamtej pory wprowadziliśmy jasne zasady: żadnych telefonów w lesie, dzieci zawsze w zasięgu ręki, a jeśli już idziemy na grzyby – tylko w większym gronie dorosłych. Może ktoś pomyśli, że przesadzam, ale dla mnie to doświadczenie było granicą, której nigdy nie chcę przekroczyć.
Proszę, nie popełniajcie mojego błędu. Jeśli wybieracie się z dziećmi do lasu, nie spuszczajcie ich z oczu ani na chwilę. Bo ta jedna chwila może zmienić spokojny spacer w koszmar, którego nie życzę żadnej matce.
Aleksandra
Chcesz skomentować albo opisać własną historię? Napisz do nas na adres: redakcja@mamotoja.pl. Czekamy na Twoją opinię.
Zobacz też: Zarabiam 6 tys. na rękę, mąż drugie tyle. Po wakacjach z przyjaciółmi poczułam się jak biedak