Reklama

Na plaży jak na poligonie

Zaczęło się niewinnie. Spakowałam torby, ręczniki, kremy z filtrem, dmuchane zwierzątka i całą resztę akcesoriów, które – jak twierdzą dzieci – są niezbędne, by przeżyć nad Bałtykiem. Na plażę szłam objuczona jak wielbłąd na Saharze. W jednej ręce parawan, w drugiej torba z prowiantem, pod pachą koc i jeszcze wiaderko z łopatkami. Dzieci biegły przede mną wolne i beztroskie, a ja już czułam pot na plecach.

Reklama

To właśnie wtedy pomyślałam: „Czy naprawdę tylko ja tak mam? Czy naprawdę każda polska mama nad morzem przypomina kierownika obozu survivalowego?”. Patrząc wokół – odpowiedź przyszła sama. Wszystkie kobiety z torbami, koszami, wózkami, a obok ich partnerzy w lekkich klapkach, z jedną butelką wody w ręce.

Syndrom, który trudno zatrzymać

Nazwałam to w głowie „syndromem polskich mam nad Bałtykiem”. Zamiast cieszyć się chwilą, rozkładamy ręczniki, smarujemy kremem, pilnujemy, żeby nikogo nie porwała fala, żeby dziecko nie zjadło pół kilograma piasku i żeby kanapki nie skończyły w piachu.

Z jednej strony – nie potrafię inaczej. Czuję, że to moja rola, że muszę być czujna. Z drugiej – w środku mnie rośnie bunt. Chciałabym choć raz położyć się na leżaku i po prostu zamknąć oczy. Nie myśleć o tym, czy wszyscy są najedzeni, posmarowani filtrem i czy nikt nie zgubił klapka.

Problem w tym, że kiedy próbuję „odpuścić”, po chwili i tak wstaję. Bo przecież nikt inny nie zauważy, że ręcznik dziecka już mokry, że skończyła się woda, że ktoś zaraz zmarznie.

Wakacje czy praca na pełen etat?

Mówią, że wakacje to czas ładowania baterii. Dla mam to raczej czas zużywania ostatnich procentów energii. Wstajemy pierwsze, by zrobić śniadanie i spakować wszystko na plażę. Zbieramy muszelki, pilnujemy cennych znalezisk, odpowiadamy na „mamo, siku”, „mamo, jeść”, „mamo, nudzę się”. Wieczorem jeszcze pranie kostiumów, rozwieszanie mokrych ręczników i sprzątanie pokoju, który wygląda jak po huraganie.

Kiedy mój partner siada z piwem i gazetą, ja zerkam na niego z lekką zazdrością. Zastanawiam się, czy on w ogóle widzi, że te wakacje to nie są moje wakacje. Że ja tu pracuję na dwa etaty – jako organizatorka wypoczynku i ochrona życia rodzinnego.

Dlaczego same to sobie robimy?

Najgorsze jest to, że wiele z nas wcale nie musi tak robić – ale robimy to same. Wpadamy w pułapkę „bycia niezastąpioną”. Bo jeśli ja nie ogarnę, to nikt tego nie zrobi. Bo przecież dziecko się poparzy, zgubi, zasmarka. Bo mam wrażenie, że tylko ja wiem, co jest najlepsze dla wszystkich.

To błędne koło – im więcej bierzemy na siebie, tym bardziej wszyscy się przyzwyczajają, że to my mamy zawsze wszystko pod kontrolą. I tym trudniej później się wycofać.

W przyszłym roku spróbuję inaczej

Kiedy wracaliśmy z plaży, znów niosłam siatki i ręczniki, a dzieci szły lekkie, rozbawione. Poczułam, że jeśli chcę coś zmienić, muszę zacząć od siebie. Bo Bałtyk nie jest winny, partner też nie – to ja wchodzę w tę rolę bez pytania.

Dlatego obiecałam sobie: następnym razem nie spakuję wszystkiego. Pozwolę, żeby ktoś inny kupił wodę, ktoś inny rozłożył ręcznik. I jeśli w połowie dnia zabraknie kanapek, trudno – świat się nie zawali.

Może właśnie w tym tkwi prawdziwy luksus wakacji – w umiejętności odpuszczenia. A ja chcę spróbować, żeby choć raz nad Bałtykiem nie być tylko ogarniaczką, ale też po prostu… mamą na wakacjach.

Zobacz także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama