Zanim przeprosisz dziecko, wypowiedz w myślach to 1 zdanie. Tylko wtedy przeprosisz szczerze
Ile razy zdarzyło wam się przepraszać dziecko, a w środku czuliście, że robicie to „na szybko” i z nerwami w tle? Zanim powiecie „przepraszam”, warto zatrzymać się na moment i wypowiedzieć w myślach jedno zdanie, które zmienia wszystko.

Dlaczego czasem przepraszamy „na pół gwizdka”?
Przyznaję – jako mama przez lata miałam w tym sporo potknięć. Po kłótni, po nerwach, chciałam od razu naprawić sytuację. Ale prawda jest taka, że jeśli podchodzimy do przeprosin, kiedy wciąż buzuje w nas złość, często wychodzą one sztywno i bez tej czułości, której dziecko potrzebuje. Mówimy „przepraszam”, ale ton głosu, mimika i napięcie w ciele zdradzają, że nadal nie odpuściliśmy.
Wszystko zmieniło się, kiedy zrozumiałam, że najpierw muszę zadbać o swój układ nerwowy. To oznacza zatrzymanie się na chwilę, wzięcie kilku głębokich oddechów i powiedzenie w myślach zdania: „Nie jestem złym rodzicem. Jestem człowiekiem, który czasami traci panowanie nad sobą. Mogę to naprawić”. To jak wciśnięcie pauzy w trudnej scenie filmu – nagle zyskuję kilka sekund, żeby wrócić do spokoju.
To zdanie to mały reset dla głowy i serca
Kiedy po raz pierwszy spróbowałam tej metody, poczułam coś, czego wcześniej nie doświadczałam. Złość opadła, pojawiło się współczucie – najpierw dla siebie, potem dla mojego dziecka. Bo przecież każdy z nas ma momenty, w których reaguje impulsywnie. Różnica polega na tym, czy potrafimy się zatrzymać i wziąć odpowiedzialność w sposób, który naprawdę odbudowuje więź.
Takie podejście pomaga uniknąć przeprosin „bo tak trzeba” i zamienia je w gest pełen autentyczności. Dziecko to czuje. W jego oczach pojawia się ulga, a między nami jest znów bliskość. Zauważyłam, że kiedy ja przepraszam szczerze, ono też łatwiej przyznaje się do swoich błędów. To działa w obie strony.
Jak w praktyce wygląda „uspokojenie przed przeprosinami”?
Dziś mam swój mały rytuał. Kiedy czuję, że sytuacja mnie przerosła, odchodzę na chwilę do innego pokoju. Siadam, zamykam oczy, biorę trzy głębokie oddechy i w myślach powtarzam zdanie o tym, że nie jestem złym rodzicem, tylko człowiekiem, który czasem traci panowanie. Potem dodaję: „Chcę to naprawić”. To kilka sekund, które robią ogromną różnicę.
Dopiero wtedy wracam do rozmowy. Mówię, co czułam, co mnie wyprowadziło z równowagi, i przepraszam – już bez obronnego tonu, bez poczucia, że muszę coś udowodnić. Dzięki temu przeprosiny stają się mostem, a nie wymuszonym gestem.
Z perspektywy czasu wiem, że to właśnie te momenty po kłótni są kluczowe w relacji z dzieckiem. Nie chodzi o to, żeby zawsze zachowywać idealny spokój – bo to nierealne – ale żeby nauczyć się wracać do niego na tyle, by móc powiedzieć „przepraszam” z serca.
Zobacz też: Te 4 zdania mów dziecku, a nigdy nie osiągnie sukcesu. Nr 1 jest jak policzek