Zapisałam córkę na basen, taniec, angielski i judo. To przecież minimum, a ledwo spinam budżet
Na początku wydawało mi się, że to rozsądne minimum. Dopiero kiedy sięgnęłam po kalkulator, poczułam zimny pot na plecach.

Zajęcia dodatkowe to nie fanaberia, tylko konieczność
Mam wrażenie, że wielu rodziców żyje w podobnym rozdźwięku jak ja – między tym, co chcemy dać naszym dzieciom, a tym, ile jesteśmy w stanie zapłacić. Moja córka chodzi do drugiej klasy i naprawdę nie mam poczucia, że przesadzam. Basen to kwestia zdrowia, taniec pomaga w koordynacji i pewności siebie, angielski – wiadomo, dziś to podstawa, a judo daje jej dyscyplinę i uczy, jak radzić sobie w trudnych sytuacjach.
Kiedy podpisywałam umowy i zapisywałam ją na te zajęcia, miałam wrażenie, że to rozsądny zestaw – nie żadne fanaberie, nie pogoń za modą. Tymczasem co miesiąc przelewamy na to niemal tysiąc złotych. A przecież to dopiero początek. Widzę, że niektórzy rodzice zapisują dzieci jeszcze do profesjonalnych szkół sportowych albo artystycznych. Sama zastanawiam się, jak oni to robią, skoro ja już ledwo spinam budżet.
Prawie 1000 zł miesięcznie za zajęcia dla dziecka
Najbardziej zabolało mnie to, że kiedy zsumowałam wszystkie opłaty, wyszła równowartość mojej raty kredytu. Basen – 250 zł miesięcznie, taniec – 200 zł, angielski – 300 zł, judo – 220 zł. Sama sucha matematyka: 970 zł. A przecież trzeba jeszcze doliczyć strój na basen, kimono, buty taneczne czy podręczniki do angielskiego.
Nie wiem, czy to ja mam takie pecha, czy naprawdę ceny zajęć dodatkowych oszalały. Mam poczucie, że staliśmy się zakładnikami systemu – rodzice wiedzą, że chcąc nie chcąc muszą płacić, bo inaczej ich dzieci zostaną w tyle. Sama słyszę rozmowy na korytarzu szkoły: „nasza Hania chodzi na pianino i tenis, bo inaczej by się marnowała”, „Michał trenuje trzy razy w tygodniu w szkółce piłkarskiej, bo może kiedyś coś z tego będzie”.
Co będzie, kiedy dojdą korepetycje?
Córka ma dopiero 8 lat. A ja już się boję, co będzie za kilka lat, gdy w szkole zacznie się prawdziwa presja ocen i dojdą korepetycje z matematyki czy fizyki. Rozmawiałam z koleżankami, których starsze dzieci korzystają z pomocy nauczycieli i ceny wahają się od 70 do nawet 150 zł za godzinę. Wystarczy, że dziecko będzie potrzebowało 2–3 spotkań w tygodniu i miesięcznie robi się kolejny rachunek na kilkaset złotych.
Jestem szczerze załamana. Kocham moją córkę i chcę jej dać wszystko, co najlepsze. Ale z tyłu głowy mam myśl: czy naprawdę w tym kraju normalna rodzina ma szansę na spokojne wychowanie dziecka bez wiecznej walki o pieniądze? Nie wiem, jak długo dam radę udźwignąć te koszty. Piszę do was z nadzieją, że inni rodzice też podzielą się swoimi doświadczeniami. Może razem uda się znaleźć jakieś rozwiązanie albo chociaż poczuć, że nie jesteśmy w tym sami.
Olga
Napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl
Zobacz też: Mój syn wyszedł ze szkoły w skarpetkach. 500 zł zniknęło, a dyrektor zamknął sprawę trzema słowami