Zaprosiła na kinderbal synka koleżanki. „Aż mnie zmroziło, gdy go zobaczyłam”
Zaprosiłam dzieci na urodziny mojego synka i byłam pewna, że to będzie zwykłe, radosne popołudnie. Nie spodziewałam się, że jeden mały gość sprawi, że długo będę mieć gulę w gardle.

W sobotę mieliśmy kinderbal w domu. Balony, girlandy, tort z ulubionymi bohaterami, a w kuchni zapach naleśników i kakao. Dzieci zaczęły schodzić się po południu, jedne z rodzicami, inne z babciami, wszystko jak zawsze. W pewnym momencie zadzwonił domofon. Otwieram drzwi, patrzę, a na wycieraczce stoi Staś, synek mojej koleżanki z pracy. Sam. W ręku ma mały prezent i worek z kapciami, oczy wielkie jak spodki.
Kinderbal urodzinowy w domu i nagła konsternacja
Zapytałam, gdzie mama, bo myślałam, że winda się zacięła albo szuka miejsca do parkowania. A on spokojnie mówi, że mama zamówiła mu taksówkę i pan go przywiózł pod adres, bo „w aplikacji wszystko było wpisane”. Na sekundę mnie zatkało. Staś ma sześć lat. Sześć. Jeszcze niedawno uczył się wiązać sznurówki, a tu przyjeżdża sam z obcym dorosłym. Poczułam zimny dreszcz.
Dziecko samo w taksówce to ryzyko, którego nie rozumiem
Wiem, że żyjemy szybko, że każdy pędzi, pracuje, ogarnia tysiąc spraw. Ale naprawdę nie mieści mi się w głowie wsadzanie takiego malucha do samochodu z nieznanym człowiekiem. Wiem, że pewnie większość kierowców jest w porządku. Chodzi o to, że jedno złe spotkanie wystarczy, żeby stała się tragedia.
Dziecko w tym wieku nie umie ocenić sytuacji, nie wie, co zrobić, gdy kierowca pomyli trasę, gdy samochód się zepsuje, gdy ktoś je zaczepi. I co z tego, że ma telefon w kieszeni, skoro w stresie może zamarznąć ze strachu. No i nawet uczciwy kierowca raczej nie poczeka i nie upewni się, czy dziecko weszło bezpiecznie do klatki. Jak można tak ryzykować?

Granice wygody rodziców i moja bezsilność
Kiedy zadzwoniłam do koleżanki, usłyszałam tylko, że „przecież tak jest wygodniej”, bo ona ma jeszcze zakupy do zrobienia i nie będzie tracić czasu na stanie w korkach. Mówiła to tak lekko, jakby chodziło o przesłanie paczki, a nie o dziecko. Wtedy pierwszy raz w życiu zabrakło mi słów. Wygoda dorosłego jest ważniejsza niż bezpieczeństwo sześciolatka. Dla mnie to szczyt bezmyślności i jakiegoś dziwnego wygodnictwa, którego nie chcę rozumieć.
Powiem wam szczerze, że do końca przyjęcia byłam niespokojna. Patrzyłam na Stasia, jak bawi się z innymi, i cały czas oczami wyobraźni widziałam chwilę, w której mama wsadza go samego do taksówki. Gdy uroczystość się skończyła, nie mogłam pozwolić, żeby wrócił w ten sam sposób. Mąż go odwiózł i odprowadził pod same drzwi. Nie wyobrażam sobie inaczej.
Może przesadzam, może jestem „nadopiekuńcza”. Mimo wszystko pytam: dokąd my zmierzamy jako rodzice. Kiedy tak łatwo oddajemy dzieci w ręce obcych, bo nam się nie chce. I co powiemy sobie, jeśli pewnego dnia ta wygoda okaże się najgorszą decyzją w życiu.
Andżelika
Napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl
Zobacz też: „W grudniu świetlice powinny być czynne również w weekendy”. O nauczycielach nikt nie myśli