Zarabiają 10 tys. zł i mają dwoje dzieci, wakacje spędzają na działce. „Biedujemy"
Nie mówi tego głośno, ale co roku w lipcu ma ochotę zniknąć z mediów społecznościowych. Znajomi pakują walizki, dzieci pozują w hotelowych basenach, a ona udaje, że „działka to najlepszy plan”. Zarabiają z mężem 10 tys. zł miesięcznie. Mają dwójkę dzieci, kredyt, dwa samochody. I zero szans na wakacje z prawdziwego zdarzenia.

„Najgorsze nie jest to, że nie jedziemy. Najgorszy jest ten wstyd, który wraca co lato” – pisze w liście do redakcji.
Uciekamy na działkę. Bo nie ma gdzie indziej
Nie podaję nazwiska, ani nawet imienia, bo się wstydzę. I chociaż wiem, że pewnie nie powinnam, że życie to nie wyścig, że każdy ma swoją historię – to wciąż, co roku latem, czuję się gorsza.
Razem z mężem zarabiamy około dziesięciu tysięcy złotych miesięcznie. Mieszkamy w mieście powiatowym, niedaleko Warszawy. Mamy dwoje dzieci, kredyt, dwa auta (bo mąż dojeżdża do pracy 30 km), opłaty, przedszkole i szkołę, obiady, paliwo, apteki. I choć niby to „normalne życie”, to kiedy nadchodzi czerwiec, robi mi się gorąco – i to nie od słońca.
Znów nie mamy za co jechać na wakacje. Znów dzieci pytają, czy pojedziemy nad morze, a ja kombinuję i odwlekam odpowiedź. Potem pakujemy się i „uciekamy na działkę”. Mamy tam wodę, prąd, starą lodówkę i komary. Ja się uśmiecham i smażę naleśniki na dwupalnikowej kuchence. A w środku kipi.
Bo czuję, że zawodzę.
Wstyd, który noszę pod skórą
Czasem znajomi pytają, czy już gdzieś byliśmy. Mówię: „Jasne, działka jak co roku!”. Czasem próbuję się śmiać: „Nie wiem, czy nad polskim morzem jest więcej ludzi, czy komarów u nas przy lesie!”. A czasem nie odpowiadam wcale.
Bo w środku mam złość i wstyd. Pracujemy oboje. Nie wydajemy na głupoty. Ale nie stać nas na tydzień nad Bałtykiem, o jakimś luksusowym all inclusive nawet nie wspomnę. Wiem, że to nie tylko nasza historia, ale kiedy scrolluję media społecznościowe i widzę znajomych w hotelach z basenem, na Mazurach, w Grecji, czuję się jak oszustka. Jakbym udawała, że wszystko gra, a tak naprawdę balansuję na krawędzi frustracji i poczucia porażki.
Wiem, że wielu ludzi powie, że działka to luksus. I może rzeczywiście tak jest. Ale my jej nie mamy w nadmorskiej miejscowości ani na Mazurach. To zwykła działka przy lesie, z plastikowymi krzesłami, huśtawką ze starej opony i kocykiem, który pamięta jeszcze moją młodość. I może dzieci się tam bawią, może ja też mam chwile spokoju – ale w głowie siedzi mi myśl: „Twoje dzieci nie zobaczą w tym roku morza, znów”.
Nie chcę, żeby moje dzieci miały wakacje z wyrzutów sumienia. Nie chcę, żeby wstydziły się, że wrócą do szkoły i nie będą miały zdjęć z samolotu czy z aquaparku. Staram się, żeby było fajnie – wymyślam zabawy, ogniska, kino na kocu. Ale mam wrażenie, że to wszystko to łatanie rzeczywistości, która wygląda ładnie tylko na zdjęciu.
Nie piszę tego, żeby się użalać. Piszę, bo czuję, że nie jestem sama. I może, jeśli ktoś przeczyta mój list, przestanie myśleć o sobie „nieudacznik”, kiedy znów zostanie w wakacje w domu.
Anonimowa czytelniczka
Zobacz także: