Reklama

Nie zdążyłam się nawet odwrócić. Mój czteroletni syn biegł dwa kroki przede mną, z watą cukrową w ręku i wielkim śmiechem w głosie. Mijał ludzi. Nikogo nie potrącił. Ale minął starszego pana, który syknął głośno pod nosem – tak, żebym słyszała: „Bachory powinny siedzieć w domu”.

Reklama

Zamarłam. Najpierw ze wstydu. Potem z gniewu. A potem – z rozczarowania. Bo po raz kolejny poczułam, że bycie matką w przestrzeni publicznej to nie prawo, ale przeszkoda.

I że dzieci stają się czymś, co trzeba znosić. A najlepiej – usunąć z pola widzenia.

„Rodzice, pilnujcie tego dzieciaka!”

To nie był pierwszy raz. W restauracji wystarczy, że dziecko dwa razy wstanie od stolika – i już wzrok z trzeciego stolika od okna. W pociągu – drobny płacz i szept: „Ile to jeszcze potrwa?”. Na plaży – dziecięcy śmiech spotyka się z teatralnym westchnieniem i przewracaniem oczami.

Nikt nie powie nic wprost. Ale wszyscy widzą, komentują, oceniają. Rodzice mają się wstydzić. Dzieci – zniknąć.

I to nie jest tylko mój problem. Coraz więcej matek mówi, że nie wychodzą z dziećmi, bo boją się osądu. Że muszą usprawiedliwiać się za naturalne zachowania kilkulatków – bo czy płacz czterolatka naprawdę to „atak terrorystyczny”?

„Strefa bez dzieci”. Coraz więcej, coraz głośniej

Są już restauracje 18+, samoloty z „silent zone”, hotele z zakazem dzieci. Niektóre galerie handlowe próbują wprowadzać ciche godziny – czyli po cichu też bez dzieci. A w social mediach pojawiają się postulaty:

  • „Zróbcie plaże bez dzieci”
  • „Wprowadźcie strefy dorosłych w parkach wodnych”
  • „Zakaz dzieci w kawiarniach w weekendy – dla komfortu klientów”

I choć rozumiem potrzebę spokoju – sama często go potrzebuję – to pytam: „Dokąd mamy z nimi iść?”.

Czy moje dziecko też kiedyś zacznie przepraszać, że jest?

To pytanie wraca do mnie co lato. Bo lato to przecież miała być radość. Lody, woda, krzyk, bieganie. Dzieci w kostiumach, matki z plecakami, ojcowie z ręcznikami. A tymczasem – to dzieci stają się problemem, który trzeba wyciszyć, przegonić, ukryć.

I coraz częściej łapię się na tym, że przepraszam za mojego syna, zanim zdąży cokolwiek zrobić.
– Przepraszam, że biega.
– Przepraszam, że się śmieje.
– Przepraszam, że istnieje.

Nie będę się już wstydzić. I nie dam się uciszyć

Dziś, kiedy słyszę komentarze typu „bachor”, nie chowam się już w sobie. Patrzę w oczy i odpowiadam:
– To moje dziecko. Ma prawo się śmiać. Ma prawo biegać. Ma prawo żyć.

Reklama

Jeśli komuś to przeszkadza – może sam powinien zostać w domu. Bo dziecko to nie hałas. To życie. A my nie jesteśmy od tego, żeby przepraszać, że je dałyśmy światu.

Reklama
Reklama
Reklama