Byłam na all inclusive w Egipcie. Na język polski każdy kelner reagował tak samo
„Polskie rodziny nie są mile widziane”, „kelnerzy was zignorują”, „trudno się dogadać” – takie ostrzeżenia usłyszała Iza przed wyjazdem do Egiptu. Tymczasem jedna sytuacja w hotelowej restauracji całkowicie zmieniła jej spojrzenie na ten urlop. „Takiego zachowania zupełnie się nie spodziewałam” – pisze w liście do redakcji.

Muszę się podzielić fajnymi doświadczeniami z wakacji w Egipcie, bo serio, nie spodziewałam się, że będzie aż tak dobrze! Wyjechałam sama z dziećmi i, szczerze mówiąc, trochę się bałam. Wszyscy znajomi mnie straszyli, że Polacy nie cieszą się tam sympatią, że kelnerzy będą złośliwi albo nas po prostu oleją, a kontakt z obsługą hotelu to będzie jedna wielka męczarnia.
All inclusive w Egipcie
Brzmiało to nawet logicznie – wiadomo, że nasz naród ma opinię głośnych urlopowiczów, a niektórzy robią takie akcje na all inclusive, że potem wszyscy wrzucani jesteśmy do jednego worka. Często zresztą mylą nas z Rosjanami, więc łatwo o uprzedzenia.
A tu… niespodzianka! Kelnerzy byli mega mili od samego początku. Jak tylko usłyszeli, że jesteśmy z Polski, to od razu próbowali mówić do nas po polsku. I wiecie co? Ani jednego słowa na „k”! Wręcz przeciwnie – rzucali takie zwroty jak „dzień dobry”, „smacznego”, „dziękuję”. A jeszcze pytali o Lewandowskiego, oczywiście z szerokim uśmiechem na twarzy. Dodatkowo, tylko dla nas i dzieci robili różne kształty z serwetek – od żaglówek po zwierzątka!
To było przezabawne – moje dzieci śmiały się do rozpuku, kiedy panowie kelnerzy próbowali wypowiedzieć nasze nazwiska i polskie słowa z tym swoim słodkim akcentem. Ale najlepszy moment? Gdy bez słowa i bez żadnej prośby, po prostu przynieśli dzieciom lody do stolika. Z uśmiechem, z gestem – jakby znali je od zawsze i wiedzieli, co sprawi im największą radość. Dzieci były zachwycone, a ja pomyślałam tylko: „Boże, skąd w nich tyle serdeczności?”.
To była dla mnie cenna lekcja
W hotelu wszystko było naprawdę super: baseny, jedzenie, animacje dla dzieci – a dzieciaki były tak pochłonięte zabawą, że ja pierwszy raz od dawna mogłam usiąść spokojnie z kawą i po prostu być. Bez latania, sprawdzania, pilnowania i wołania ich co pięć minut. I wiecie co? To była dla mnie ważna lekcja. Że czasem warto zaufać intuicji, nie słuchać czarnowidztwa i po prostu... jechać.
A do wszystkich tych, którzy mnie straszyli przed wyjazdem, mam jedną wiadomość: zamiast opowiadać, sprawdźcie sami. Tylko ostrzegam – może wam się spodobać.
Zobacz też: Wychowawczyni kolonijna: „Wychowujemy pokolenie dubajskich szejków”. Pytanie o łóżka dowodem