Reklama

Do naszej redakcji napisała Julia – mama dwójki dzieci, która postanowiła zabrać rodzinę na wakacje w stylu retro. Zamiast tego dostali trzy bezsenne noce na campingu, sąsiadów z głośnikiem i niekończące się awantury, które spokojnie mogłyby być częścią oscarowego dramatu.

Reklama

Wakacje jak z dzieciństwa? „Chciałam, żeby poczuli to, co ja kiedyś”

Wróciliśmy z wakacji, które miały być spełnieniem mojego marzenia. Chciałam pokazać dzieciom, jak wyglądało lato, gdy ja byłam w ich wieku – bez hoteli, bez animacji, bez Wi-Fi. Tylko my, namiot, las i proste rzeczy. Takie jak kiedyś, w Łebie. Pamiętam poranki z rosą na trawie, metalowe kubki z herbatą i to uczucie, że cały świat się zatrzymuje. Chciałam dać to samo moim dzieciom.

Kupowaliśmy sprzęt przez miesiąc. Namiot, śpiwory, miska do prania, latarki-czołówki. Byłam dumna z naszej listy i podekscytowana wyjazdem. Dzieciaki też – zwłaszcza że obiecałam im ognisko i spanie „na dziko”. Tylko że nic nie poszło tak, jak sobie to wyobrażałam.

Plan był prosty: namiot, las, spokój

Już pierwszej nocy zrozumiałam, że nie będzie jak dawniej. Sąsiedzi z parceli obok rozstawili się jak na festynie. Muzyka na cały regulator, dzieci biegające do północy, a dorośli krzyczący coś do siebie przez cały camping. Mój mąż, który normalnie unika konfliktów jak ognia, trzy razy wychodził w nocy, żeby ich uciszyć. Za każdym razem wracał zrezygnowany, bo słyszał tylko „to są wakacje, niech się pan wyluzuje”.

Nie mogłam spać. Dzieci, zamiast pytać o wilki w lesie i śpiewać szlagiery przy ognisku, słuchały przekleństw z namiotu obok. Rano córka zapytała mnie, dlaczego tamta pani tak krzyczała na „tego w czarnej koszulce” i czy się biją. Co miałam odpowiedzieć? Że camping to teraz reality show bez scenariusza? Że prywatność i szacunek to już luksus?

Nie wytrzymaliśmy całego pobytu. Po trzech dniach zebraliśmy rzeczy i wróciliśmy do domu. Mąż stwierdził, że nigdy więcej „urlopu z obcymi za ścianą z tropiku”. A ja? Ja chyba po prostu się rozczarowałam. Myślałam, że dam dzieciom coś pięknego z mojego dzieciństwa, ale dałam im wersję z XXI wieku – głośną, chaotyczną i pełną cudzych dramatów.

Nie wiem, może za bardzo idealizowałam te stare czasy. Może wtedy też ktoś się kłócił, tylko byłam za mała, żeby to zrozumieć. Ale jedno wiem na pewno – dziś cisza na campingu to towar deficytowy. A wakacje w stylu slow? Chyba tylko na Instagramie.


Jeśli po wakacjach macie podobne przemyślenia – napiszcie do nas na: redakcja@mamotoja.pl.

Reklama

Zobacz też: Moja córka przywiozła z Egiptu najlepszą pamiątkę. To nie była muszelka ani bransoletka

Reklama
Reklama
Reklama